Babka na talerzu – pierwszy krok do samowystarczalności

Samowystarczalność. Moim sekretnym marzeniem jest mieszkać w domu otoczonym wielkim ogrodem, z ogromnym warzywnikiem. Widzę siebie jak gotuję wykorzystując wszystko co może ofiarować mi pani Flora. Chciałabym omijać sklepy tak często jak to tylko możliwe, znajdując w ogrodzie i otaczającej przyrodzie jedzenie jakiego potrzebuję. Dlatego jedną z książek, do których ostatnio często sięgam jest „Dzika kuchnia” Łukasza Łuczaja. Dzięki niej bawię się ostatnio w „babkę zielarkę” i chodzę z nosem w trawie.

IMG_4349

Jeden z ostatnich weekendów był sponsorowany przez literę B jak babka (lancetowata). Wraz z cudowną gospodynią miejsca sobotnio-niedzielnego wypadu, zbierałyśmy jadalne dzikie rośliny, ścigając się z koszącym trawę gospodarzem. Ja ograniczyłam się do poszukiwania babki, o której wcześniej trochę czytałam, natomiast moja towarzyszka zbierała dodatkowo szczaw, popularny niegdyś, a teraz raczej zapomniany.

Babka lancetowata – w naszych ogródkach uważana obecnie za chwast, była i jest w zielarstwie ważnym materiałem. Jej wyciąg stosowany jest w schorzeniach układu pokarmowego i oddechowego (działanie przeciwkaszlowe, przeciwzapalne i osłaniające), zewnętrznie – surowe liście to popularne antidotum na ukąszenia owadów i rany. Różne gatunki babki stosowane były w kuchniach ludowych na całym świecie, od Francji i Włoch po Chiny, a nawet Amerykę Północną.

Babka lancetowata występuje na suchych, piaszczystych łąkach, a liście zbiera się po kwitnieniu, od maja do września.

Od dawna poszukiwałam tego ziela, bo chodziło mi właśnie o tę odmianę, i wreszcie udało się, a moje zbiory postanowiłam wykorzystać w mojej kuchni. Jestem wielką miłośniczką indyjskich dań zbożowych – dlatego babka lancetowata wydała mi się wprost idealna jako nadzienie placków paratha – popularnych indyjskich chlebków. Często robię sobie tego rodzaju przysmaki na zimny lunch do pracy. Co i Wam polecam.

paratha1

Przepis

300 g mąki pół na pół zwykłej i pełnoziarnistej pszennej typ 2000

2-3 łyżki oleju kokosowego lub ghee (masła klarowanego, najlepiej własnej produkcji)

łyżeczka soli (najlepiej różowej himalajskiej)

około pół szklanki wody

pęczek liści babki lancetowatej

1-2 łyżki oliwy z oliwek

1 łyżeczka kuminu (kmin rzymski)

1 łyżeczka garam masala

suszona lub świeża papryczka chilli

Ciasto: Do mąki dodajemy sól i olej kokosowy, palcami rozdrabniając, żeby otrzymać jednolitą, sypką „masę”, a następnie stopniowo dodajemy wodę, wyrabiamy, żeby otrzymać ciasto o konsystencji plasteliny i odkładamy przykryte na 30 minut do lodówki.

Farsz: Liście babki tniemy na 1-2 cm kawałki. Na rozgrzaną patelnię wrzucamy kumin, prażymy przez chwilę, dodajemy świeżej lub suszonej chilli (ja lubię ostro i dodaję porządną szczyptę), a następnie oliwę, garam masalę i dusimy przez maksimum 5 minut pod przykryciem.

Ciasto dzielimy tak aby otrzymać 16 kulek i każdą rozwałkowujemy by utworzyć równe placki o średnicy około 10 cm. Na jednym placku kładziemy łyżeczkę farszu, równomiernie na całej pwierzchi (oprócz boków), przykrywamy drugim plackiem i delikatnie wałkujemy by połączyć warstwy. Nadmiar płynu, który mogą puścić duszone liście, możemy odsączyć ściereczką, następnie podpiekamy na rozgrzanej, suchej patelni przez 1-2 minuty z każdej strony. Placki najlepiej smakują z jogurtem (tradycyjnym lub wegańskim) z miętą i kolendrą z kapką soku z cytryny i skórką cytrynową. Polecam jako przekąskę lub lunch do pracy.

Ciasto można zrobić dzień wcześniej i przechować w lodówce.

Źródła: „Dzika Kuchnia” Łukasz Łuczaj, „Zioła w doniczkach” Effie Romain, Sue Hawkey, http://www.rozanski.li ,

paratha2

Wysokoenergetyczne babeczki – dla biegaczy

Ostatnio jakoś coraz szczelniejszym kordonem jestem okrążana przez biegaczy, a, że sezon biegowo/maratonowy w pełni to i potrzeby, że tak powiem, żywieniowe konkretne i krążą pytania „Co jeść?” żeby przed biegiem utrzymać wysoki poziom energii a potem, szybko zregenerować siły.

dla Bartka

Wysoki poziom węglowodanów – wszyscy unikają go jak ognia, wszyscy oprócz sportowców, i oczywiście biegaczy. To nie sztuka zrobić po prostu słodki deser, ale żeby oprócz przyjemności dostarczyć organizmowi potrzebnych witamin i minerałów, tak przy okazji, jakby od niechcenia – właśnie to mnie najbardziej interesuje. Dla tych co chcą sprawić miłą niespodziankę, i przyjemność podniebieniom swoich ukochanych biegających, wymyśliłam bombowe, wysokowęglowodanowe babeczki, z dodatkiem ważnych dla sportowców minerałów. Jest to bardziej odżywcza, ale też droższa wersja mojego ciasta buraczano-czekoladowego (==> link), zwykłą mąkę zastąpiłam tu z powodzeniem mąką pełnoziarnistą. Jeżeli jeszcze dodamy nadzienie z części daktyli lub owoców z domowej konfitury np. truskawkowej lub jagodowej efekt będzie piorunujący, a babeczki znikną w oka mgnieniu.

Te słodkości to również świetna przekąska jeżeli wybieramy się na długą górską wycieczkę.

Z tego przepisu wychodzi około 20 dużych babeczek, a w każdej z nich (biorąc pod uwagę tylko wartości odżywcze z daktyli i buraków), m.in.: 16 g węglowodanów, 154 mg Potasu (3,5 % dziennego zapotrzebowania – RDA), 0,007 mg Miedzi (8% RDA), 0,25 mg Żelaza (3% RDA).

IMG_0001_1

Przepis

  • 100g czekolady mlecznej i 100g czekolady gorzkiej
  • 110g mąki pszennej pełnoziarnistej typ 2000
  • 3 jajka
  • 350 g suszonych daktyli bez pestek
  • 100ml oleju
  • 1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
  • 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • około 250 g surowych czerwonych buraczków startych na tarce o drobnych oczkach

Czekoladę do ciasta połamać na kawałki, rozpuścić w kąpieli wodnej. Daktyle zmiksować na gładką masę, wbić jajka i dokładnie wymieszać, a następnie powoli dodać olejem, i mieszać do uzyskania kremowej masy. Delikatnie połączyć masę z ekstraktem waniliowym, mąką przesianą z proszkiem do pieczenia i sodą. Ze startych buraków odcisnąć nadmiar soku, ale nie za bardzo. Dodać je do ciasta, a następnie dodać rozpuszczoną czekoladę. Wymieszać dokładnie. Przełożyć masę do foremek na babeczki, do 3/4 wysokości.  Jeżeli chcemy dodać nadzienie, nakładamy masę do połowy wysokości, następnie pół łyżeczki owoców z konfitury i uzupełniamy ciastem. Piec w piekarniku nagrzanym do 180ºC przez około 15 minut (termoobieg), do tzw. suchego patyczka.

IMG_0001

Smacznego 😛

Aglio Olio według CrazyLittlePolka.

Męczący dzień w pracy. Mam ich coraz więcej. Głód ściska żołądek, a sił brak żeby robić coś wyszukanego. Lenistwo jest wtedy obezwładniające i najchętniej wyszłabym wtedy do najbliższej pizzerii. Ale hola, hola, stop, nie poddawajmy się tak łatwo, bo mam na takie dni swój żelazny przepis – stary jak świat i powszechnie znany, który można robić w nieskończonych wariantach w zależności od pory roku, albo po prostu zawartości lodówki, a może nawet tego co akurat dostępne jest w naszym ogródku. To proste wyjście z sytuacji, i co najważniejsze szybkie, bo człowiek w desperackim głodzie chce jeść szybko, teraz, natychmiast. To danie najczęściej ratuje mi życie, konsumpcja w wersji instant. Uwierzcie to danie jest w stanie zaspokoić potrzeby smakosza i może współzawodniczyć z takimi daniami proponowanymi przez restauracje. Bo sztuką codziennego dnia jest zjeść po pracy szybko, zdrowo i niedrogo.

Tym tak uniwersalnym daniem jest moja wersja makaronu „aglio olio”, który można przygotować na tysiąc sposobów. Stałymi składnikami są w nim – oczywiście makaron, w różnych kształtach w zależności od składników, oliwa z oliwek (jakżeby inaczej ), czosnek i ziarna słonecznika. Prosty, zdrowy sos przygotowujemy w czasie gdy gotuje się makaron, a sos jest tak prosty, że każdy kucharz, nawet bardzo początkujący jest w stanie go przyrządzić.

IMG_0013

Składniki dla dwóch osób

makaron pełnoziarnisty (najczęściej spagetti, linguine albo penne)

1-2 ząbki czosnku

szczypta lub więcej suszonych papryczek chili w płatkach lub pół/cała świeża papryczka

2 łyżki oliwy z oliwek Extra vergine

garść ziaren słonecznika

i zasadniczy dodatek w tych wiosennych dniach – duża garść nierozwiniętych kwiatów mniszka lekarskiego (o wartościach odżywczych mniszka pisałam w poprzednim poście ==> link)

IMG_0007_1

Gotujemy makaron. W tym czasie, na rozgrzaną patelnię wlewamy oliwę z oliwek, wrzucamy papryczki (suszone lub świeże posiekane), po krótkiej chwili wrzucamy posiekany czosnek i pestki słonecznika. Znowu po chwili, kiedy wszystko będzie lekko złote wrzucamy elementy zielone, dzisiaj, nierozwinięte kwiaty mniszka lekarskiego i krótko blanszujemy. Odcedzamy makaron i gorący wrzucamy na patelnię gdzie przygotowywaliśmy nasz „sos”, mieszamy i podajemy. Jeżeli danie jest zbyt suche można podlać oliwą, np. smakową, ja lubię truflową (ewentualnie przed odlaniem makaronu do sosu można dodać 1-2 łyżki wody z gotowania). I pałaszujemy, na zdrowie.

Dlatego nastpnym razem kiedy zmęczeni po pracy będziecie padać z nóg, zamiast iść na łatwiznę i kupować coś szybkiego, pomyślcie o zrobieniu tego prostego dania. 🙂

 

 

 

 

SMOOTHIE PO POLSKU – dla zdrowotności

Mamy początek wiosny, a przeziębienia nie odpuszczają. Zdradzę Wam moją tajemnicę – ja od kilku lat w ogóle nie choruję. Grypy, anginy przewalają się jak huragany z lewa na prawo, i nazad, a ja nic. Jaki jest mój sekret? Dużo, dużo witamin  – dużo chrzanu, jabłek, kaszy jaglanej. No i, jak już pewnie zdołaliście się domyślić – nie jem mięsa. Moment przejścia na wegetarianizm zaczęłam ostatnio wiązać z faktem pozostawania z daleka od choróbsk.

16

Każdy sposób na dostarczenie organizmowi witamin i minerałów jest dobry, a podobno najlepszy to zmiksowana zupa, albo smoothie, w takiej formie jedzenie jest najlepiej przyswajalne. No i właśnie dziś o smoothie po polsku – czyli koktajl warzywno-owocowy. W mojej propozycji wszystkie składniki rosną w Polsce, i suma sumarum taki koktajlik, będzie dla nas niedrogi. Nie ma w moim smoothie nic egzotycznego. Wszystko Made in Poland. Zachęcam do spróbowania co nasze, krajowe rolnictwo jest w stanie ofiarować. Jak ktoś ma ogród, lub ogródek, wiele ze składników może wyhodować sobie sam. 😉

Sekretnym składnikiem jest w mojej propozycji chrzan. Stary, dobry, polski, ostry chrzan. Najlepiej zetrzeć go samemu, albo kupić starty w dobrym sklepie – uwaga czytajcie etykiety, i sprawdzajcie co w środku. Mam taki sklepik, w samym sercu miasta, który oferuje chrzan przygotowywany przez rolnika. Taki, że głowę urywa i bez zbędnych dodatków – w tym cukru.

17

Mój koktajl ma również wersję wzbogaconą, czytaj: dla sportowców, z dodatkiem kaszy jaglanej.

Przepis na 700ml niedrogiego koktajlu

2 średnie jabłka, ze skórką, bez środków (albo z, jak kto lubi) rozdrobnione na kawałki

pół średniego ogórka zielonego (około 75g)

2 łyżki kopiaste ugotowanej kaszy jaglanej (około 50g) – jeżeli ktoś chce mniej gęsty można wziąć mniej, lub wogóle

3 łyżeczki chrzanu tartego

2 łyżeczki suszonej mięty, może być taka z herbatki miętowej, lub garść świeżej

1-2 łyżeczki octu jabłkowego (prawda, zdrowy jest i trzeba go pić, jak najbardziej można samemu przygotować taki ocet, tylko, że nastawiamy 3 tygodnie wcześniej)

2 szklanki wyciśniętego soku jabłkowego, lub po prostu wody

Wszystko to do blendera i miksujemy, aż nasze smoothie będzie miało pożądaną konsystencję. I pijemy na zdrowie. A! I jeszcze, jeżeli akurat kwitną jabłonie możemy nasz koktajl udekorować tymi jadalnymi kwiatami.

 

Sprawy ważniejsze niż pasta z karczochów, czyli post zaangażowany

 

Głupio tak zaczynać, ale ten wpis miał mieć inny wstęp. Po wczorajszych wydarzeniach w Brukseli, jednak nie umiałabym napisać o niczym trywialnym. Na kilka dni przed Świętami Wielkanocnymi wszędzie tylko baby, mazurki i zajączki. Ja tak nie mogę. Opublikuję przepis, ale wstęp do niego nie będzie niczym wesołym. Dla mnie to coś w rodzaju requiem dla tych co wczoraj zginęli w Brukseli i wszystkich innych ofiar zamachów terrorystycznych na całym świecie. Tekst będzie taki, jak naprawdę jest. Obok lukrowanego świata z kolorowych czasopism jest wiele cierpienia i nie potrafię przejść obok tego obojętnie.

Wczoraj zaczęłam zastanawiać się nad tym, czy publikowanie lekkich i beztroskich tekstów o ptaszkach, listkach i wiosennym wietrzyku, w obliczu tragedii, jest przejawem egoizmu czy krótkowzroczności. Wielokrotnie, już znacznie wcześniej, pojawiały się u mnie refleksje, że w takiej sytuacji jak wczoraj, świat powinien zamierać w bezruchu, a wszelkie trywialne i nic nie znaczące sprawy zostać odsunięte na drugi plan. Tak się jednak nie dzieje. Mam wrażenie, że ilość ofiar, jaka by nie była, nie ma żadnego znaczenia. Życie toczy się dalej, kolejne wpisy o pięknych ciastach i innych wiktuałach, pojawiają się z szybkością światła, jakby nikogo nie obchodziło jak te wydarzenia wpłyną na kształt naszego przyszłego świata.

Wczoraj zadałam sobie pytanie, czy ja też tak potrafię? Otóż nie. Muszę napisać kilka słów o tym co właśnie czuję. O świecie, Europie, ludziach.

Pojawiły się takie okoliczności, że nie czas na sentymentalizm. Hasła napisane kredą, flaga na zdjęciu profilowym, zapalone świece, pochody czy kolorowe zdjęcie na Instagramie nie wystarczą. Dzisiaj potrzeba czynu. No tak, ale co my, mali, pojedynczy ludzie, możemy zrobić w takich okolicznościach. Wydaje nam się, że nie możemy nic, dlatego robimy swoje, publikujemy przepisy, piękne zdjęcia i liczymy na to, że odpowiednie służby wszystko za nas zrobią. Kiedy tak będziemy czekać, może okazać się, że nasz świat właśnie się skończył. Pewnego dnia, kiedy otworzymy drzwi zobaczymy rzeczywistość, która będzie dla nas szokiem. W niektórych krajach Europy ten świat już się pojawia. Kobiety molestowane na ulicy, podczas gdy policja odwraca głowę, nauczyciel, który nie może dzielić się informacją o uczniach otwarcie cieszących się z zamachów, dziennikarze, którym narzuca się co mają pisać, przemilczanie faktów, nierówne prawa dla obywateli, strach przed podróżowaniem, a nawet wyjściem na spacer po rodzinnym mieście.

Apeluję dlatego do wszystkich czytelniczek i czytelników, bądźcie krytyczni, czytajcie, bądźcie czujni, działajcie kiedy tylko można zrobić cokolwiek, podpisujcie petycje, nie pozwalajcie zaklejać sobie ust w imię toksycznej poprawności politycznej, mówcie i przekazujcie dalej sprawdzone fakty, poznawajcie historię, tę bliską i starożytną. Nie mówię Wam co myśleć, w co wierzyć, proszę tylko używajcie swoich mózgów, miejcie odwagę poddawać w wątpliwość to co słyszycie. Bądźmy obywatelami, nie konsumentami.

Przygotowując tę pastę z karczochów pomyślcie o tym co chciałam Wam przekazać.

Pozdrawiam wszystkich, życzę Spokojnych Świąt i Wesołego Alleluja.

IMG_4149

 

PRZEPIS

składniki

pół szklanki serc karczochów, ugotowanych lub w oliwie

pół szklanki ziaren słonecznika

pół szklanki posiekanej natki pietruszki + 1 łyżka do posypania następnego dnia

pół łyżki oliwy z oliwek (jeżeli serca karczochów były samodzielnie ugotowane lub w sosie własnym)

łyżka soku z cytryny,

sól, pieprz, suszona ostra papryczka (może być w proszku)

opcjonalnie:

2-3 bulwy surowego topinambura

lub połowa surowego, średniego korzenia selera

IMG_4170

Ziarna słonecznika rozdrobnijcie w malakserze na mączkę, lub drobną kaszkę. Serca karczochów włóżcie do miski i rozgniećcie widelcem, dodajcie rozdrobnione ziarna słonecznika. Dodajcie oliwę, chyba że karczochy były w oliwie, wtedy nie ma takiej potrzeby. Dodajcie natkę pietruszki, sok z cytryny, a następnie sól, pieprze i jeżeli lubicie ostre (bo ja tak) doprawcie ostrą papryczką. Taka pasta powinna „przegryźć” się przez noc w lodówce. Po nocy polecam dodać startą na grubej tarce surową bulwę topinambura, lub ćwiartkę korzenia selera. Podawajcie na pełnoziarnistym pieczywie i posypcie świeżą natką pietruszki.

W wersji diety paleo pastę polecam jeść na krążkach surowego topinambura (tutaj wykorzystamy pozostałe 2 bulwy) lub kawałkach surowego korzenia selera.

IMG_4189

Pasty z karczochów używam często zamiast masła, przygotowując kanapki do pracy, na wierzch posypuję tarty na grubej tarce topinambur lub seler.

Na na śniadanie Wielkanocne taką pastę można wykorzystać do faszerowania jajek.

PS. w przygotowywaniu pasty wykorzystałam natkę pietruszki z mojej uprawy parapetowej.

IMG_4176

Pomarańcze zaskakująco inaczej

Sałatka z pomarańczami – to właśnie moje pierwsze kulinarne wspomnienie z Sycylii. Nie tradycyjnie – na słodko, ale wytrawnie, z oliwą i warzywami, jako przystawka do kolacji. Na ten włoskiej wyspie właśnie tak jedzone są pomarańcze – jak pomidory, bo jest tam ich  chyba więcej niż pomidorów,

 

IMG_2772

Zacznijmy jednak od początku. Uprawa pomarańczy na żyznej, wulkanicznej, sycylijskiej ziemi nadaje tym owocom niepowtarzalny charakter. Owoce nieprzesadnie słodkie, dobre są do deserów, jak i dań wytrawnych. Niezwykłość sycylijskich pomarańczy bierze się też z wyjątkowego klimatu wyspy.

 

IMG_3252

Zimą, kiedy owoce nabierają charakteru – dni są dość ciepłe 10-15 stopni, nocą temperatura spada poniżej 5 stopni. Dzięki temu, oraz bogatej, żyznej, wulkanicznej glebie czerwone odmiany – Tarocco i Moro są wyjątkowe, i właśnie pod wpływem różnicy temperatur pomiędzy dniem a nocą, przebarwiają się na tak piękny czerwony kolor. Ich uprawy przenoszone w inne rejony Europy, nie dają owoców o podobnych walorach smakowych.

 

Sezon zbioru sycylijskich pomarańczy trwa od listopada do maja. Dlatego właśnie w tej chwili warto kupować i jeść te owoce, kiedy naszym organizmom zaczyna brakować tak potrzebnej witaminy C – dla odporności, dla oczu, kości i ochrony przeciwnowotworowej.

IMG_3787

trochę Sycylii w pracy

Warto przypomnieć to takiego zawierają pomarańcze (według http://www.nutritiondata.self.com) jeden owoc o wadze około 140 g to tylko 70 kcal, ale aż 83 mg witaminy C (tyle co polecane dzienne zapotrzebowanie),  12% dziennego zapotrzebowania na kwas foliowy, 7% potasu, 6 % na Tiaminę (witaminę B1), 6% wapnia, 4% magnezu i kwasu pantotenowego oraz w mniejszych ilościach, około 1-2%,  m.in. niacyny (witaminy B3), ryboflawiny (witaminy B2), miedzi, fosforu, witaminy E.

Sałatka, którą dzisiaj proponuję, to zaskoczenie dla podniebienia. Połączenie pomarańcza-dymka-oliwa, jest idealnie harmonijne. Składniki wzajemnie się uzupełniają i podbijają, wspólnie tworząc smak oddzielnie nieosiągalny. Myślę, że mistrzowskim jest połączenie delikatnej słodyczy pomarańczy z ostrością dymki. Bez szczypioru, smak pomarańczy jest płaski, dymka cudownie podbija owoc. Spróbujcie przygotować tę sałatkę, która zrobiła na mnie tak piorunujące wrażenie. Taka przystawka może być podana nawet podczas wykwintnego przyjęcia – Wasi goście będą pod wrażeniem zaskakującego połączenia smaków.

 

IMG_3765

lunch prosto z Sycylii

Sama ostatnio uzależniłam się od niej, i często przygotowuję sobie taką sałatkę do pracy. Dzięki niej wracam myślami do pomarańczowych sycylijskich gajów Państwa Valenzianich. Sałatka zrobiona rano, jest w stanie przetrwać do pory lunchu, nawet bez lodówki, w dobrym stanie.

Dziewczyny, fotografki, blogerki, z którymi byłam na Sycylii (tutaj wpis o tej wyprawie ==>link), również pod wrażeniem tych owoców, przedstawiły też swoje wersje sałatek. Propozycja Kasi (==> link) i Klaudyny (==>link). To ciekawe jak różnie zinterpretowałyśmy te same smaki.

Sałatka pomarańczowa (proporcje dla 4 osób)

3-4 pomarańcze (najlepiej czerwone sycylijskie odmiany Tarocco, Moro, Sanguinello)

2-3 różyczki kalafiora romanesco (zielony)

szczypior z 1 cebulki dymki

1 liść kopru włoskiego (fenkuła)

1-2 łyżki dobrej oliwy Extra Vergine

(robiąc sałatkę do pracy, często sałatkę posypuję dodatkowo garścią, mniejszą lub większą pestek słonecznika)

Obieramy pomarańcze i kroimy w poprzek. Jeżeli pomarańcze mają grube abedo, pomarańcze można wyfiletować (mnie osobiście grube abedo nie przeszkadza). Skórkę po obraniu nie wyrzucajcie, tylko dorzućcie do herbaty, świeża lub ususzoną.

Kalafior kroimy na kawałki nie przekraczające wielkością orzecha laskowego, możemy też porwać ręcznie różyczki, jeżeli mamy tyle cierpliwości, tniemy szczypior z dymki, koper włoski koimy na cienkie piórka.

IMG_3733_1

Na talerzach układamy najpierw pomarańcze, na nich fenkuł, kawałki kalafiora, na koniec szczypior z dymki i skrapiamy oliwą z oliwek. Myślę, że najlepiej odstawić sałatkę na conajmniej pół godziny, a najlepiej godzinę, żeby smaki przegryzły się, i smacznego 😛

 

 

 

 

 

Ś jak pożywne śniadanie

IMG_2342

Od czego by tu zacząć. No, jak to? Oczywiście od śniadania. A śniadanie jest najważniejszym posiłkiem dnia (tutaj gruby wykrzyknik i podkreślenie). Dlatego, moje ma w sobie wszystko co powinno mieć, że nawet biegacze, przed porannym sportem, mogą skonsumować taki przysmak. A ci niebiegający, mogą wziąć sobie taki słoiczek do pracy. A może nawet być to deser, a może i dzieciom będzie smakować.

IMG_2376

No i wegańskie i bezglutenowe.

Najlepiej, kiedy takie śniadanko przygotujemy poprzedniego wieczora. W lodówce, przez noc, przegryzie się, odpowiednio schłodzi i będzie palce lizać.

IMG_2363

Żółta warstwa jest pomarańczowa, orzeźwiająca i lekko słodka, druga – orzechowo-daktylowa podkręcona jest szczyptą ostrego chilli. Warstwy różne, ale razem, tworzące bajeczny duet.

IMG_2378

Składniki dla 4 głodnych lub 6 mniej głodnych

1 szklanka kaszy jaglanej (nieugotowanej)

2 pomarańcze

1 łyżeczka skórki pomarańczowej (może być już starta, lub w małych kawałkach)

1-1,5 łyżki syropu pomarańczowego (jest to syrop, który sama robię – rozdrobnioną skórkę z ekologicznych, niewoskowanych pomarańczy zalewam niewilką ilością wody, byle by przykryła, i dodają cukier w poporcji wagowej 1 cz skórek/1-1,5 części cukru; gotuję pod przykryciem, na wolnym ogniu przez 30 minut; przelewam do wyparzonych słoiczków; pasteryzuję) jeżeli nie macie takiego można zamienić na syrop z agawy i dodać trochę więcej skórki pomarańczowej

1 łyżki syropu z agawy lub klonowego

2 garście orzechów laskowych lub innych, które lubicie, rozdrobnione w moździeżu, młynku lub ręcznie

5-6 daktyli bez pestek

3 łyżeczki kakao (jak ktoś ma może być surowe)

4 łyżki wody lub jakiegokolwiek mleka roślinnego

1 łyżka syropu daktylowego (lub jeszcze 2-3 daktyle)

szczypta chilli

Kaszę jaglaną płuczemy, i gotujemy z niewielką ilością soli, w wodzie w proporcji objętości 1 cz. kaszy na 1,5 części wody, tak jak ryż. Kiedy kasza trochę ostygnie do malaksera/blendera wkładamy połowę kaszy, pokrojone na kawałki 2 obrane pomarańcze, syrop pomarańczowy, syrop z agawy, skórkę pomarańczową. Składniki miksujemy na gładką masę, którą następnie przekładamy do szklanek lub słoiczków. Warstwę posypujemy rozdrobnionymi orzechami.

Teraz robimy drugą warstwę. Do malaksera/blendera wkładamy pozostałą kaszę jaglaną, pokrojone na kawałki daktyle, kakao, syrop daktylowy, łyżeczkę orzechów, chilli i wodę. Miksujemy na gładką masę lub na tyle gładką, żeby Wam smakowała. Jeżeli masa będzie za sucha można dodać wody. Czekoladową masę rozkładamy do szklanek/słoiczków, i znów posypujemy tłuczonymi orzechami. Można jeszcze oprószyć kakao i przyozdobić większymi kawałkami orzechów. Jak koś ma na tyle fantazji można nałożyć wielowarstwowego przekładańca.

Dużo enegii na cały dzień, i to jakiej zdrowej. SMACZNEGO. CZUWAJ 😉

IMG_2383

Własnoręcznie zrobione włoskie paluszki do zabrania na Sylwestra

To jedna z moich popisowych 😉 przekąsek, którą zawsze przygotowuję na wszelkie przyjęcia. W smaku zbliżone do włoskich paluszków firmy „Roberto”, są niesamowicie łatwe w przygotowaniu a ich niewątpliwą przewagą jest koszt przygotowania – znacznie niższy od ich gotowej wersji.

Uwaga!!! tak samo wciągające jak orzeszki pistacjowe ;-).

Przepis poniższy opracowany  jest na bazie receptury usłyszanej w którymś z programów Marty Stewart.

Sposób przygotowania proponowany przeze mnie jest niesamowicie prosty. Można również dodać kapkę oliwy, zioła i ziarna czy zabarwić warzywami.

Paluszki w stylu włoskim

czas (przygotowanie i pieczenie) około 1godz., może mniej

składniki

2 kubki mąki pszennej uniwersalnej

1 łyżeczka proszku do pieczenia (zawsze używam ekologicznego, z kamieniem winnym)

1-1,5 łyżeczki soli (polecam używanie soli himalajskiej – zawiera mikroelementy)

0,5-0,75 kubka wody

Rozgrzewamy piekarnik do 180-190 stopni.

Mieszamy ze sobą suche składniki (mąkę, proszek do pieczenia, sól), dodajemy po trochu wodę i wyrabiamy (5-10 min) na gładkie ciasto, w rodzaju na pierogi. Ciasto wałkujemy na placki o owalnym kształcie (najlepiej najbardziej zbliżonym do prostokąta), szerokości około 20 cm i grubości około 2 mm. Następnie kroimy w poprzek na paseczki 2-3 mm i kładziemy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, tak aby paluszki nie stykały się ze sobą. Pieczemy około 10 min, z termoobiegiem, na złoty kolor.

Z w/w porcji wychodzi około trzech „wsadów” blachy do piekarnika – trzy pełne duże szklanki.

Marynowane talarki buraczkowe

Dzisiaj jest ostatni moment by przed Świętami nastawić marynatę. To cudowna, i uwielbiana przeze mnie i moich gości, przekąska na przyjęcie lub imprezę.

W tym roku oczywiście czeka już w lodówce na Pierwszy Dzień Świąt i nasze doroczne przyjęcie.

Przekąska, którą proponuję jest smakowita, zniewalająca i zdrowa. Podczas jesienno-zimowych miesięcy dramatycznie potrzebujemy uzupełnienia w organizmie poziomu witamin i minerałów. Buraki są jednym z tych fantastycznych warzyw, które mają w sobie tak wiele dobrego. Szczególnie uwielbiane są przez wegan i wegetarian ze względu na wysoką zawartość łatwo przyswajalnego żelaza. Buraki dobre są na surowo, gotowane, czy pieczone.

Gotowane buraki w ilości jaką proponuję tutaj (około 300g) zawierają (wg: nutritiondata.self.com)

witamina C 10,8 mg

kwas foliowy 240 mcg (60% dziennego zapotrzebowania)

Żelazo 2.4 mg (12%)

Magnez 69 mg (18%)

Fosfor 114 mg (12%)

Potas 915 mg (27%)

Mangan 0,9 mg (48%)

Miedź 0,3 mg (12%)

Cynk 1,2 mg (6%)

Dzisiaj proponuję Wam łatwy przepis na buraki – najpierw gotowane lub pieczone, a potem marynowane.

Muszę się przyznać, że  je uwielbiam. Nie mogę oderwać się od półmiska, kiedy leżą na niej te buraczki, szczególnie na przygotowanych przeze mnie krakersach, które opisywałam wcześniej, z kawałeczkiem fety i listkiem rukoli. To połączenie smaków jest dla mnie idealne. Lekko słodko-kwaśny smak, połączony z orzechowo-zbożowym krakersem (link), uzupełniony delikatno-słoną fetą i ostro-musztardowy listek rukoli na koniec…

Jeżeli nie mamy domowych krakersów, buraczki można podawać na grzankach lub kupnych krakersach.

Same buraczki można również dodawać do sałatek.

Przepis

Potrzebujemy  0,5 litrowego słoika

Składniki

6 buraków z tych średnio-mniejszych

2 – 3 ząbki czosnku

100 ml octu balsamicznego

50 ml czerwonego wytrawnego wina (opcjonalnie)

100 ml oliwy z oliwek Extra Vergine

½  łyżeczki soli (polecam różową himalajską)

1 łyżka ziół prowansalskich

Buraki myjemy i  nieobrane pieczemy w piekarniku owinięte folią (45 minut w temp 180°). Można też nieobrane ugotować w wodzie, przez 25 minut ale wygotowujemy wtedy tochę wartości odżywczych. Kiedy ostygną obieramy i kroimy na połówki talarków, o grubości 3-5 mm.

W słoiku układamy, dość ciasno, pokrojone buraki przesypując po trochu ziołami prowansalskimi, solą i dokładamy czosnek. Następnie wlewamy ocet balsamiczny i oliwę, tak aby zalewa przykryła buraki. Można również partami zalewać kolejne warstwy buraczków, dzięki temu unikniemy zatrzymania się dużych bąbli powietrza. Jeżeli marynaty jest za mało można dodać trochę octu balsamicznego lub czerwonego wytrawnego wina.

Słoik zamykamy i wstawiamy na co najmniej 2-3 dni do lodówki. Buraki przechowujemy w lodówce przez 1-2 miesiące (ale myślę, że nie dacie im stać tak długo).

Zanim będziemy chcieli zaserwować buraki gościom, na godzinę przed, słoik trzeba wyjąć z lodówki. Oliwa pod wpływem niskiej temperatury „krzepnie”, to jednak nie wpływa na jej wartości odżywcze, a po ogrzaniu do  temperatury pokojowej wraca do swojego normalnego stanu.

Poniżej moja propozycja podania: krakersy orzechowo-ziołowo-żytnie,  marynowane buraki, feta i rukola. Pyycha 🙂

Ciasto czekoladowo-buraczane dla małych i dużych łasuchów

IMG_2189

 

W Kuchni Pachnącej Oliwą na blogu CrazyLittlePolka. znajdziecie tylko takie dania, które sama uwielbiam jeść, robiłam je po wielokroć. Nie idę w ilości publikacji na wynik ale na jakość potraw.

Ciasto Czekoladowo-Buraczane jest moim ulubionym, bo jest tu czekolada, czekolada i jeszcze raz czekolada. Buraki to wartość dodana, nie tylko zdrowotna (zawierają jedne z najlepszych przeciutleniaczy, pełno witamin i minerałów – żelaza, tak potrzebnego wegetarianiom) ale również nadają ciastu cudowną wilgotność.

Im lepszych składników użyjecie tym smak będzie cudowniejszy. Zawsze wykorzystuję składniki ekologiczne (buraki, czekoladę (najtańsza czekolada bio jest Leclercu – BioVillage, proszek do pieczenia, jajka). Uwieżcie mi, poprawiają smak. Kiedyś, w trudnych czasach, zrobiłam wersję ekonomiczną tego ciasta, ze zwykłych produków i jakość tak siadła, że zbyłam zdruzgotana.

Ciasto najlepsze jest następnego dnia (zaraz po upieczeniu utrzymuje się lekko buraczany posmak). Na trzeci dzień niestety nie wiem, bo nigdy do tego czasu nie doczekało.

Składniki na tortownicę 20cm:

  • 100g czekolady mlecznej i 100g czekolady gorzkiej do ciasta
  • 100g czekolady gorzkiej i mlecznej (na polewę)
  • 3 jajka
  • 150g cukru białego (lub 200 g cukru trzcinowego muscovado) jak ktoś lubi bardziej wytrawne ciasta można cukru dać 10-20% mniej
  • 100ml oleju
  • 1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
  • 100 g mąki (jeśli nie dodaję zmielonych migdałów dodaję około 10g mąki więcej)
  • 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • (50 g zmielonych migdałów)
  • około 250 g surowych czerwonych buraczków startych na tarce o drobnych oczkach

Czekoladę do ciasta połamać na kawałki, rozpuścić w kąpieli wodnej.

IMG_2120

Jajka utrzeć z cukrem, a następnie z olejem (dodawać powoli) do uzyskania kremowej masy. Następnie delikatnie połączyć masę jajeczną z ekstraktem waniliowym, mąką przesianą z proszkiem do pieczenia, sodą i zmielonymi migdałami. Ze startych buraków odcisnąć nadmiar soku, ale nie za bardzo. Dodać je do ciasta, a następnie dodać rozpuszczoną czekoladę. Wymieszać dokładnie. Formę wyłożyć papierem do pieczenia i wlać do niej ciasto.

IMG_2193

Piec w piekarniku nagrzanym do 160ºC przez około 30 minut (termoobieg), do tzw. suchego patyczka. Pod koniec pieczenia można na chwilkę podkręcić do 180 ºC – by bardziej podrumienić. Upieczone ciasto odstawić na chwilę, po czym wyjąć z formy i ostudzić na kratce.

Kiedy ciasto ostygnie, pozostałą czekoladę na polewę, roztapiamy w kąpieli wodnej, a następnie równomiernie rozprowadzamy na powierzchni ciasta. Polewa zastygnie po około godzinie i będzie fajnie krucha.

IMG_2139