Kasza gryczana z soczewicowym sosem czyli o nietrwałości

#zostanwdomu #gotujewdomu

Często zastanawiam się na tym, czy szczęśliwy jest człowiek, który za wszelką cenę próbuje zatrzymać czas, czy też taki co płynie z prądem życia, podziwiając widoki wokół? Nic nie jest wieczne, nasze ciała, nasze związki, po prostu nic. Nawet gdy jesteśmy ze sobą do końca i tak rozdzieli nas to co ostateczne.

Powyższy akapit dla jednych z Was będzie przygnębiającym innym zaś wyda się po prostu rzeczowym stwierdzeniem faktu. Uważam, że najlepiej stać mocno na ziemi, zdawać sobie sprawę z przemijalności rzeczy, żyć chwilą, ale jednocześnie myśleć i podejmować decyzje z dużym wyprzedzeniem zachowując uważność wobec sytuacji i świata wokół. Myślmy z wyprzedzeniem o naszym zdrowiu, o konsekwencjach naszych decyzji. Jednak, jeżeli zaczynamy coś tracić i nie jesteśmy w stanie w żaden sposób zmienić naszej sytuacji pogódźmy się z myślą, że „nic nie jest trwałe”, a dopóki możemy wykorzystujmy czas, który mamy dla dobra i pożytku innych.

Nasze życie przeważnie składa się z sytuacji, które uważamy za niefortunne. Ja takie wydarzenia traktuję jako lekcje, sprawdzenie samej siebie, na ile jestem silna by przejść przez to z podniesioną głową. Kiedy świat wali mi się na głowę myślę sobie, aha, tak wygląda owa sytuacja, tak właśnie czują się ci, którzy przeszli przez podobne historie. Dzięki temu kiedy chmury odpłyną, wiem lepiej jak pomagać innym. Moje niezmienne od wielu lat motto to: „Rozwój pojawia się poza strefą komfortu”.

Rozwijajcie się dlatego, i wykorzystujcie to co macie zgromadzone wokół siebie, a to co kupiliście szanujcie i używajcie. Sypkie produkty żywnościowe, choć mają długie terminy ważności, też kiedyś przeterminują się, a nawet mogą wcześniej zostać pożarte przez niewinne mole.

Skoro już w ramach akcji #zostanwdomu wykupiliście ze sklepów całą soczewicę i kaszę, nie chciałabym aby te Wasze zapasy przyczyniły się do powiększenia populacji tych latających istot. Zamiast tego proponuję przygotowanie cudnego, wegańskiego, pożywnego posiłku dla rodziny.

Kasza gryczana z soczewicowym sosem

Soczewicowy sos, daje nieskończone możliwości improwizacji, w zależności od nastroju, preferencji, czy lodówkowych zapasów. Gotuję go bardzo często, bo przygotowanie jest szybkie, łatwe i przyjemne.

składniki

  • 1 opakowanie (400g) suchej soczewicy, zielonej lub brązowej
  • 1 duża cebula, posiekana w kostkę
  • 1 lub 2 ząbki czosnku, posiekany
  • 1 świeża papryczka chilli, drobno posiekana lub suszone chilli (opcjonalnie)
  • 2 szklanki wody lub wywaru z warzyw
  • suszone grzyby duża garść (opcjonalnie), drobno pokrojone
  • 6-8 połówek suszonych pomidorów (opcjonalnie)
  • garść listków rukoli
  • oliwa extra vergine
  • sól, pieprz

W zależności od tego jak zakonserwowane są suszone pomidory, proponuję różne sposoby ich przygotowania. Suszone pomidory z zalewy wystarczy tylko pokroić w paski. Pomidory suche, najlepiej zalać na 5 minut wrzątkiem, a następnie kroimy na paski.

W sporym garnku, soczewica podczas gotowania znacznie powiększa swoją objętość, rozgrzewam kilka łyżek oliwy, wrzucam papryczkę chilli, po chwili cebulę, a następnie czosnek. Podsmażam chwilę aż do lekkiego zbrązowienia i wrzucam soczewicę, suche (tak!) grzyby, pomidory, mieszam i dodaję wywar lub po prostu wodę jeśli nie mam aktualnie wywaru. Zmniejszam ogień na najmniejszy i gotuję przez 30-45 minut, do dość znacznego rozgotowania soczewicy. Może się zdarzyć, że soczewica „wciągnie” cały wywar/wodę, a jest jeszcze niewystarczająco ugotowana, wtedy dolewam, w miarę potrzeby, po pół szklanki wody/wywaru. Na koniec, po ugotowaniu soczewicy jeszcze sól i pieprz do smaku, i zajadam z kaszą gryczaną i świeżą rukolą, bo te smaki najlepiej do siebie pasują.

Taki sosik to baza. Można do duszenia dorzucić marchewkę, cukinię, czy to, na co ktoś akurat ma fantazję.

Zastanawiałam się czy wszyscy wiedzą jak ugotować kaszę gryczaną, no oczywiście, że nie workową. Przyznam się, że jeżeli nie uda mi się kupić sypanej kaszy gryczanej, to rozdzieram worki z suchą kaszą i gotuję tradycyjnie.

Jak ugotować kaszę gryczaną?

proporcje na 1 obiad dla trzech osób, lub czterech naprawdę mało głodnych

  • kubek suchej kaszy gryczanej palonej lub niepalonej
  • 1,5 kubka wrzątku
  • pół łyżeczki soli
  • łyżka oliwy (opcjonalnie)
ostatnia w sklepie kasza gryczana, wysypana z worków i ugotowana tradycyjnie

(Przyznam się bez bicia, nie płuczę kaszy przed gotowaniem.) Do garnuszka wsypuję kaszę, zalewam wrzątkiem i stawiam odkryty na dużym gazie, solę, opcjonalnie dolewam oliwę. Garnuszek pozostawiam odkryty, aż woda wygotuje się do poziomu kaszy, potem przykrywam i zmniejszam ogień do minimalnego. Jeszcze kilka minut i gotowa. Czuwaj!

Życzę udanych rodzinnych obiadów!

I pamiętajcie #zostanwdomu

Wegańskie samosy – indyjskie pieczone pierożki

samosy weganskie

Jednym z naszych ulubionych dań kuchni indyjskiej są samosy, czyli pierożki. W wersji oryginalnej smażone w ghee (po polsku maśle klarowanym), natomiast w naszej, bardziej dietetycznej wersji, po prostu pieczone.  Aromatyczne, wyraziste, pikantne – za to je lubimy. Kuchnię Indii albo się uwielbia, albo nienawidzi. My ją kochamy, i ona nas chyba też.  Jeżeli poczujecie o co w tej kuchni chodzi, nie jest trudne, aby przygotować danie takie, które będzie smakowało jak w restauracji. Dania indyjskie uwielbiam również za to, że ma tak wiele dań zwanych w mojej rodzinie „nawinie”, czyli co się nawinie, z tego gotujemy. Tak, po prostu lubię w gotowaniu spontaniczność. To pewnie mój charakter przekłada się na moją kuchnię.

Jak przy wszystkich pierożkach, aby były smaczne, trochę trzeba włożyć pracy. Dwie godziny wystarczą wraz z gotowaniem, przygotowaniem i pieczeniem. Mam nadzieję, że zarażę Was moją fascynacją orientalnymi smakami Indii. A poza tym, przyprawy tak szeroko wykorzystywane w tych daniach, są niezmiernie zdrowe. Choćby taka kurkuma – ma bardzo silne działanie przeciwzapalne. Trzeba jednak dodać do przyprawy trzy inne składniki by lepiej przyswoić jej lecznicze substancje (czarny pieprz, tłuszcz – u mnie oliwa z oliwek i podgrzanie, czyli temperatura). W każdym razie spróbujcie.

 

Składniki na około 21 pierożków

ciasto:

2 szklanki mąki pszennej uniwersalnej

1 szklanka mąki pszennej pełnoziarnistej (jeżeli akurat nie macie to może być mąka jak wyżej)

7 łyżek oliwy z oliwek Extra Vergine lub 6 łyżek oleju kokosowego (lub w wersji wegetariańskiej 6 łyżek ghee – masła klarowanego)

1 porządna szczypta dobrej, drobnej soli

około 3/4 szklanki wody

1 łyżka oliwy i trochę wody potrzebne podczas pieczenia

farsz:

1 kg ziemniaków

1 opakowanie mrożonego groszku

4 większe marchewki

1,5 łyżki oliwy z oliwek Extra Vergine

10 goździków

1 strączek czarnego kardamonu lub 2 strączki zielonego kardamonu

1 łyżka kminu rzymskiego + 1 łyżeczka do farszu

1 łyżeczka kolendry w ziarnach

ewentualnie 2 suszone listki curry

1 łyżka mielonej kurkumy

1 łyżeczka mielonej kolendry

1 łyżeczka mielonego czarnego pieprzu

ewentualnie szczypta chilli w płatkach (lub więcej, jak lubicie)

sól do smaku

do sosiku miksujemy:

pół szklanki śmietany owsianej lub mleka kokosowego lub wegańskiego jogurtu naturalnego (ewentualnie w wersji wegetariańskiej jogurtu naturalnego)

listki i delikatne łodyżki z 6 gałązek mięty (może być pół na kół z kolendrą)

jak lubicie jeszcze ząbek czosnku

 

Przygotowanie:

Najpierw gotujemy ziemniaki w mundurkach, a marchewkę pokrojoną w kostkę na lekko twardo, oczywiście osobno. Mrożony groszek chwilę blanszujemy, jeżeli ten kupny nie był wcześniej podgotowany.

Przygotowanie ciasta. Łączymy ze sobą mąki i sól. Dodajemy oliwę/olej kokosowy/ghee i rozcieramy palcami żeby otrzymać coś w rodzaju „kaszki”. Do niej po trochu, dodajemy wodę, i wyrabiamy tak, aby otrzymać zwarte ciasto o konsystencji plasteliny. Po wyrobieniu, kulę ciasta wkładamy do miseczki, przykrywamy np. talerzykiem i odstawiamy na pół godziny do lodówki.

Przyprawy do farszu. Na rozgrzaną patelenkę wrzucamy: goździki,  kardamon  czarny lub zielony, kolendrę w ziarnach, 1 łyżkę kminu rzymskiego i liście curry.  Przez chwilę prażymy, aż poczujemy aromat przypraw. Następnie wrzucamy do moździerza i ucieramy na proszek. Mogą nam zostać nierozdrobnione części kardamonu, które po prostu wyjmujemy.

przyprawy

Farsz. Z ugotowanych ziemniaków zdejmujemy skórkę i kroimy w kostkę,  mniej więcej centymetrową. Dorzucamy do ziemniaków ugotowaną marchewkę i groszek, utarte w moździerzu przyprawy, mieloną kolendrę, kurkumę, czarny pieprz, chilli, dolewamy łyżkę oliwy i mieszamy, możemy nawet trochę zgnieść warzywa palcami – lepiej połączą się smaki. Następnie solimy do smaku. Nie bójmy się aromatu i ostrości, podczas pieczenia trochę złagodnieją.

Lepienie pierożków. Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni. Ciasto wyjmujemy z lodówki i dzielimy na kulki wielkości orzecha włoskiego. Każdą kulkę wałkujemy na okrągły placek o grubości około 2 mm i średnicy około 13 cm. Placek dzielimy na połówki. Teraz mamy trochę zabawy. Każdą połówkę zlepiamy wzdłuż średnicy, brzeg zwilżając wcześniej wodą, tak by powstał otwarty stożek, nakładamy około dwie łyżeczki farszu i zalepiamy otwór, otrzymując coś w rodzaju trójkątnego pierożka. I tak może już zostać, chyba, że chcecie bardziej wykwintne, pionowo stojące samosy. Wtedy stawiamy i owijamy skrzydełka, nie wiem, czy tak robią Indusi, ale to moja, swojska metoda.

samosy indyjskie pierozki

Jeżeli zostaną niewykorzystane placuszki ciasta, możemy zrobić podpłomyki, na suchej, gorącej patelni.

Ulepione stożki pieczemy w piekarniku około 30 minut. Podczas pieczenia smarujemy pierożki 2-3 razy, oliwą zmieszaną z wodą, po to by ciasto po upieczeniu nie było zanadto twarde. Na 5-7 minut przed końcem możemy podkręcić temperaturę do 200 stopni, żeby nam się ciasto ładnie przyrumieniło.

Pierożki podajemy polane sosikiem. Smacznego.

weganskie samosy

 

 

 

 

Pesto z własnego ogródka – przynajmniej w dużej części

pesto z mniszka i miety

Dzisiaj propozycja z wiosennej kuchni sezonowej – pesto z mniszka lekarskiego, liści rzodkiewki i mięty – uniwersalna pasta, flagowe danie kuchni włoskiej, tym razem w innej, bardziej lokalnej, swojskiej odsłonie.

Kuchnia włoska, jej prostota, historycznie wywodzi się z nieskomplikowanej kuchni biedaków, w której wykorzystywane były składniki występujące obficie na polach i w ogrodach. Wiele włoskich gospodyń, które do tej pory w swoich rodzinach są wyroczniami kulinarnymi, stosowało w swoich daniach jadalne rośliny uważane za chwasty, czy części roślin, które po prostu wyrzucamy. Dzisiejsza propozycja to hołd dla tych wszystkich babć (wł. Nonne), na których opiera się fantastyczna włoska kuchnia (wł. Cucina Italiana), to wariacja na temat pesto, którego klasyczna wersja to oprócz oliwy, przede wszystkim bazylia, orzeszki piniowe, czosnek i ser pecorino, ale poszukując alternatyw dla sklepowych propozycji doszłam, metodą prób i błędów, do mojej dzisiejszej wersji. Poza tym, to jedzenie iście ekonomiczne wykorzystujące bogactwo naszych zachwaszczonych trawników, niewykorzystanych liści po rzodkiewkach, resztki miętowych listków. Oczywiście pamiętajcie, aby zbierać liście zawsze z czystych miejsc. Poszukajcie zaprzyjaźnionych trawników, których właściciele nie podsypują chemicznymi nawozami.

Muszę się Wam przyznać, że pesto, zarówno zielone jak i czerwone jest jednym z obowiązkowych produktów w mojej lodówce, bo zastosowań zawsze ma wiele, od oczywistego dodatku do makaronu, przez dodatek do gotowanych warzyw, aż po aromatyczne smarowidło na grzanki czy kanapki.

Zbierając listki na pesto spotkałam w ogródku śliczne niezapominajki i dzięki temu stały się częścią mojej historii.

W związku z tym, iż rzeczone pesto zawiera migdały (spokojnie mogą zastąpić drogie orzeszki piniowe), oto lista tego co znajdziecie w ilości jaką użyłam (spójrzcie jakie zdrowe!):

Migdały blanszowane 100g (3/4 kubka)

580 kcal

Błonnik 10,4 g (42% dziennego zapotrzebowania)

Białko 21,9 g (44%)

Witamina E – 24,7 mg (124%)

Witamina B1 Tiamina – 0,2 mg (13%)

Witamina B2 Ryboflawina – 0,6 mg (33%)

Witamina B3 Niacyna – 3,7 mg (18%)

Kwas foliowy – 30 mcg (8%)

Wapń – 216 mg (22%)

Żelazo – 3,7 mg (21%)

Magnez – 275 mg (69%)

Fosfor – 480 mg (48%)

Potas – 687 mg (20%)

Cynk – 3,1 mg (21%)

Miedź – 1,2 mg (58%)

Mangan – 2,2 mg (112%)

(źródło: nutritiondata.self.com)

 

pesto z mniszka

Pesto z migdałów, mniszka lekarskiego, liści rzodkiewki i mięty

(otrzymamy 1 słoik pesto – około 0,25 ml)

składniki

1 szklanka młodych liści mniszka lekarskiego – mlecza (z roślin, które jeszcze nie kwitły – nie są gorzkie)

1 szklanka młodych liści rzodkiewki

1 szklanka listków i delikatnych łodyżek mięty

1/2 szklanki oliwy z oliwek Extra Vergine

1/2 łyżeczki soli (proponuję różową himalajską)

3 łyżki soku z cytryny

Listki dokładnie myjemy i suszymy. Wszystkie składniki wrzucamy do malaksera i miksujemy kilka minut. Można też klasycznie, w moździerzu. Ucieramy partiami i mieszamy w słoiku, chyba, że jesteście szczęśliwymi posiadaczami ogromnego moździerza.

Pesto przechowywać można przez tydzień w lodówce, jeżeli zalejemy jeszcze oliwą, wytrzyma kapkę dłużej. Nie zapominajcie o pesto 😉

Wegański „smalczyk” czyli dawanie radości

img_4796

powiedział Atiśa

Weź:  1,5 szklanki ugotowanej białej fasoli, pół dużej cebuli, pół winnego jabłka, trzy bulwy topinambura (opcjonalnie), dwie garście suszonego majeranku, sól, pieprz do smaku, łyżkę oleju kokosowego, 1 łyżkę oleju do smażenia, 2 średnie słoiki, kawałek płótna, ozdobny sznurek i masz gotowy wyjątkowy prezent dla bliskiej osoby,

bo szczęście oparte na szczodrości i dawaniu jest jednym z najpiękniejszych doświadczeń jakie może dać nam życie. Kiedy bezinteresownie mogę sprawić komuś przyjemność, podzielić się zrobionymi własnoręcznie przetworami, podarować drobiazg, o którym ktoś marzy, dla mnie jest to najpiękniejsza chwila. Ofiarowanie obrazka z własnoręcznie wykaligrafowanym, inspirującym hasłem też może być cudownym gestem.

Szczodrość poświęconego czasu, uwagi, zainteresowania, ponad szczodrością pieniędzy. Zawsze wolałam ofiarowywać tego rodzaju prezenty. Kilka wspólnych chwil, niespodzianka w postaci posprzątanego ogródka, nieoczekiwana wizyta z pizzą – czyż takie prezenty nie są dla nas najmilsze? „Najwyższą Szczodrością jest Dawanie Radości” – powiedziane przez Atiśię, średniowiecznego, indyjskiego mistrza i uczonego, te słowa inspirują mnie i nakręcają do podejmowania wysiłku.

Jak już pewnie zauważyliście, jestem zwolenniczką drobnych kroków i czynów, ponad ogromnymi skokami i rewolucjami. Tutaj też drobiazgi mogą mieć znaczenie, i na zbliżający się Dzień Babci i Dzień Dziadka, przekażę ważną dla mnie myśl,  pamiętajcie o malutkich, codziennych czynach, to one dają szczęście nam i naszym bliskim.

img_4814

Samo przygotowanie „smalczyku” jest dość proste. Cebulę , topinambur (obrany) i jabłko (ze skórką, co dodaje trochę koloru i faktury) kroimy w drobną kosteczkę (do pół cm). Na patelence rozgrzewamy masło kokosowe i olej, wrzucamy cebulę i smażymy przez około 5 minut, na wolnym ogniu, często mieszając, potem dodajemy jabłko i topinambur i garść suszonego majeranku. Smażymy, znowu często mieszając, i znowu na wolnym ogniu, i jeszcze przez 5-10 minut, aż cebulka będzie złoto-brązowa (pamiętacie utwór The Stranglers o tym tytule? Muzyka przepiękna, ale tekst o zdarzeniach zupełnie nieadekwatnych do tego wpisu). Podczas smażenia cebulki, miksujemy fasolę w malakserze, albo innym robocie kuchennym, na gładką lub mniej gładką masę. Podczas miksowania dodajemy pozostałą część majeranku, sól, pierz do smaku. Kiedy podsmażone składniki trochę przestygną, mieszamy je ze zmiksowaną fasolą. Przekładamy do słoików i gotowe. Jemy, mniam, można z chrzanem lub musztardą, na chlebie lub plasterku surowego topinambura. W lodówce przechowujemy przez kilka dni.

img_4824

Marynowane talarki buraczkowe

Dzisiaj jest ostatni moment by przed Świętami nastawić marynatę. To cudowna, i uwielbiana przeze mnie i moich gości, przekąska na przyjęcie lub imprezę.

W tym roku oczywiście czeka już w lodówce na Pierwszy Dzień Świąt i nasze doroczne przyjęcie.

Przekąska, którą proponuję jest smakowita, zniewalająca i zdrowa. Podczas jesienno-zimowych miesięcy dramatycznie potrzebujemy uzupełnienia w organizmie poziomu witamin i minerałów. Buraki są jednym z tych fantastycznych warzyw, które mają w sobie tak wiele dobrego. Szczególnie uwielbiane są przez wegan i wegetarian ze względu na wysoką zawartość łatwo przyswajalnego żelaza. Buraki dobre są na surowo, gotowane, czy pieczone.

Gotowane buraki w ilości jaką proponuję tutaj (około 300g) zawierają (wg: nutritiondata.self.com)

witamina C 10,8 mg

kwas foliowy 240 mcg (60% dziennego zapotrzebowania)

Żelazo 2.4 mg (12%)

Magnez 69 mg (18%)

Fosfor 114 mg (12%)

Potas 915 mg (27%)

Mangan 0,9 mg (48%)

Miedź 0,3 mg (12%)

Cynk 1,2 mg (6%)

Dzisiaj proponuję Wam łatwy przepis na buraki – najpierw gotowane lub pieczone, a potem marynowane.

Muszę się przyznać, że  je uwielbiam. Nie mogę oderwać się od półmiska, kiedy leżą na niej te buraczki, szczególnie na przygotowanych przeze mnie krakersach, które opisywałam wcześniej, z kawałeczkiem fety i listkiem rukoli. To połączenie smaków jest dla mnie idealne. Lekko słodko-kwaśny smak, połączony z orzechowo-zbożowym krakersem (link), uzupełniony delikatno-słoną fetą i ostro-musztardowy listek rukoli na koniec…

Jeżeli nie mamy domowych krakersów, buraczki można podawać na grzankach lub kupnych krakersach.

Same buraczki można również dodawać do sałatek.

Przepis

Potrzebujemy  0,5 litrowego słoika

Składniki

6 buraków z tych średnio-mniejszych

2 – 3 ząbki czosnku

100 ml octu balsamicznego

50 ml czerwonego wytrawnego wina (opcjonalnie)

100 ml oliwy z oliwek Extra Vergine

½  łyżeczki soli (polecam różową himalajską)

1 łyżka ziół prowansalskich

Buraki myjemy i  nieobrane pieczemy w piekarniku owinięte folią (45 minut w temp 180°). Można też nieobrane ugotować w wodzie, przez 25 minut ale wygotowujemy wtedy tochę wartości odżywczych. Kiedy ostygną obieramy i kroimy na połówki talarków, o grubości 3-5 mm.

W słoiku układamy, dość ciasno, pokrojone buraki przesypując po trochu ziołami prowansalskimi, solą i dokładamy czosnek. Następnie wlewamy ocet balsamiczny i oliwę, tak aby zalewa przykryła buraki. Można również partami zalewać kolejne warstwy buraczków, dzięki temu unikniemy zatrzymania się dużych bąbli powietrza. Jeżeli marynaty jest za mało można dodać trochę octu balsamicznego lub czerwonego wytrawnego wina.

Słoik zamykamy i wstawiamy na co najmniej 2-3 dni do lodówki. Buraki przechowujemy w lodówce przez 1-2 miesiące (ale myślę, że nie dacie im stać tak długo).

Zanim będziemy chcieli zaserwować buraki gościom, na godzinę przed, słoik trzeba wyjąć z lodówki. Oliwa pod wpływem niskiej temperatury „krzepnie”, to jednak nie wpływa na jej wartości odżywcze, a po ogrzaniu do  temperatury pokojowej wraca do swojego normalnego stanu.

Poniżej moja propozycja podania: krakersy orzechowo-ziołowo-żytnie,  marynowane buraki, feta i rukola. Pyycha 🙂