Wegańskie śniadanie lub deser z chia i jadalnymi kwiatami bzu

chia bez deser

śniadanie lub deser z chia – szałwią hiszpańską i jadalnymi kwiatami bzu – lilaka pospolitego

Dzisiaj chciałabym zainspirować Was do przygotowania specjalnego  i bardzo zdrowego śniadania lub deseru dla Kochanych Mam, których święto już jutro.

Bohaterką wieczoru jest chia, czyli szałwia hiszpańska, bez, czyli lilak pospolity i migdały.

Kwiaty bzu – lilaka pospolitego, są jak najbardziej jadalne, a dzięki późnej wiośnie jeszcze wciąż dostępne na krzakach. Deser ozdobiony taką pachnącą dekoracją, na pewno zrobi wrażenie na osobie, dla której go przygotujecie.

Na początek jednak trochę o chia. Co takiego w niej jest, co praktycznie oznacza „jest taka zdrowa” . To, co najważniejsze dla wegetarian to fakt, że zawierają ogromną liczbę aminokwasów (bo aż 91 na 100). Ta starożytna, super żywność Majów (podobno w  ich języku „chia” znaczy siła) pomaga między innymi w odchudzaniu, hipoglikemii, cukrzycy, celiakii, refluksie, obniżeniu poziomu cholesterolu.

Chia bogata jest przede wszystkim w minerały oraz kilka witamin z grupy B.

chia deser

Nasiona chia 3 łyżki (około 36g) zawierają:

176 kcal

Białko – 5,6 – 6 g

Błonnik 13 g

Witamina B 3 Niacyna – 3,2 mg

Witamina B1 Tiamina – 0,22 mg

Kwasy Omega 3 – 6 318,72 mg

Kwasy Omega 6 – 2 082,60 mg

Wapń – 227,16 mg

Miedź – 0,33 mg

Żelazo – 2,78 mg

Cynk 1,65 mg

Fosfor – 341,28 mg

Cynk – 1,26 mg

Mangan – 0,8 mg

(Źródło: Nutritiondataself.com;  USDA National Nutrient data base)

Myślę, że chia najlepiej smakuje w daniach na słodko, stąd moja propozycja.

deser chia

Przepis dla 2-3 osób

składniki

3 łyżki nasion chia

1 szklanka mleka migdałowego

2-3 garście płatków migdałowych

1-2 garście liści mięty

1/2 słoiczka konfitury rabarbarowej

kilka kwiatów bzu (lilaka pospolitego) do dekoracji – opcjonalnie

Nasionka chia zalewamy mlekiem migdałowym i wstawiamy do lodówki na kilka godzin, mieszając w tym czasie 1-2 razy.

Listki mięty siekamy średnio-drobno.

W szklankach układamy wartwy: namoczonych chia, konfitury rabarbarowej, posiekanych listków mięty i płatków migdałowych. Ostatnią zostawiamy warstwę chia i dekorujemy płatkami migdałowymi, miętą i świeżymi kwiatami bzu.

Smacznego i Wszystkiego Najlepszego i Zdrówka dla Mam 🙂

bez

Rabarbar i Jego Pani Konfitura

rabarbar

 

Dzisiaj szukając informacji o rabarbarze dowiedziałam się, że jest to kolejny „owoc” czy warzywo, który posiada wdzięczną polską nazwę. Rabarbar to, ni mniej ni więcej polski… rzewień. Całkiem zgrabnie 😉

Zanim podzielę się z Wami moimi rabarbarowymi przepisami, napiszę kilka słów o tym „owocu” (piszę w cudzysłowiu, bo rabarbar  znajduje  zastosowanie głównie do deserów – jak owoce, choć sam pochodzi z rodziny rdestowatych, przez co powinien być zaliczany do ziół).

Jest rośliną tanią i łatwą w uprawie ogródkowej. Kwitnie wiosną i latem, a jeśli będziemy obcinali kwiaty, liście będą dorodniejsze i w większej ilości. Zbieramy liście o ogonkach dłuższych niż 20 cm, i nie więcej niż 1/3 liści z całej rośliny.

Możemy cieszyć się zbiorem rabarbaru od wiosny do zimy.

Pamiętajmy – w rabarbarze jadalne są tylko ogonki liściowe.

Rabarbar jest niskokaloryczny, ale w związku z tym, że jest niezmiernie kwaśny, jego smak równoważymy zwykle sporą ilością cukru. Na szczęście, dla tych co tego potrzebują, istnieją obecnie zdrowsze alternatywy dla cukru – ksylitol i stewia.

Rabarbar surowy – wartości odżywcze w 100g

16-21 kcal

Witamina C – 8-10 mg (13% dziennego zapotrzebowania)

Witamina K – 29,3 mcg (37%)

Wapń – 86 mg (9%)

Potas 290 mg (8%)

Pomimo, że rabarbar jest zasadotwórczy (+9), co powinno być jego pozytywną stroną, ma bardzo dużą zawartość kwasu szczawiowego, który usuwa z organizmu wapń i tworzy trudno rozpuszczalny szczawian wapnia, który z kolei może odkładać się jako kamienie nerkowe. Osoby w problemami układu moczowego, reumatycznymi czy artretycznymi (dna moczanowa) powinny raczej unikać rabarbaru. Badania wykazały, że już spożycie powyżej 10g rabarbaru dziennie może być nieprzyjemnie odczywalne przez wrażliwe osoby.

(źródło: http://www.nutritiondata.self.com; Irena Gumowska „Czy wiesz co jesz?”; Jamie Oliver „Jamie Oliver w domu”, http://www.wikipedia.pl)

rabarbar 2

 

Moje pierwsze wspomnienia dotyczące rabarbaru są raczej traumatyczne – kompot, zupa owocowo-rabarbarowa z rozgotowanym makaronem na przedszkolny obiad. Te doświadczenia na wiele lat blokowały moje kulinarne poszukiwania w jego okolicach. Dopiero, kiedy kilka lat temu zostałam poczęstowana plackiem rabarbarowym, smak ten mnie zainteresował i utkwił mi w pamięci. Próbowałam znaleźć dla niego miejsce w mojej kuchni i oto jest.

Dzisiaj – prościutki przepis na konfiturę rabarbarową, do wszystkiego – deserów, chleba, ciast. Oczywiście lekko kwaskowy.

konfitura rabarbar

Przepis

Składniki na 2 słoiki około 230ml

300 g obranych ogonków liści rabarbaru

80 g cukru

1 laska wanilii

1 łyżka soku z cytryny (opcjonalnie, żeby nie konfitura ciemniała)

Rabarbar delikatnie obieramy z wierzchnich włókien i tniemy na kawałeczki o maksymalnej grubości 0,5 cm. Laskę wanilii dzielimy w poprzek na 2 części. Przecinami wzdłuż na pół, wygarniamy ziarenka i wrzucamy do każdego słoika – nasionka z połówki laski i przekrojone pozostałości. W misce mieszamy pokrojony rabarbar z cukrem, i opcjonalnie z sokiem z cytryny, przekładamy po równo do słoików i zakręcamy, niezbyt mocno.

Słoiki stawiamy w zimnym piekarniku, na desce. Nastawiamy temperaturę 90 stopni i czekamy1-1,5 godziny. Można ewentualnie zwiększyć temperaturę do 120 stopni na ostatnie pół godziny.

Konfiturę najlepiej trzymać w lodówce około 2 tygodnie, do 1 miesiąca. Jeżeli chcemy otrzymać konfiturę, którą można przechowywać w szafce, trzeba będzie słoiki dodatkowo 1 lub 2 razy pasteryzować.

konfitura rabarbar2

Wegańskie samosy – indyjskie pieczone pierożki

samosy weganskie

Jednym z naszych ulubionych dań kuchni indyjskiej są samosy, czyli pierożki. W wersji oryginalnej smażone w ghee (po polsku maśle klarowanym), natomiast w naszej, bardziej dietetycznej wersji, po prostu pieczone.  Aromatyczne, wyraziste, pikantne – za to je lubimy. Kuchnię Indii albo się uwielbia, albo nienawidzi. My ją kochamy, i ona nas chyba też.  Jeżeli poczujecie o co w tej kuchni chodzi, nie jest trudne, aby przygotować danie takie, które będzie smakowało jak w restauracji. Dania indyjskie uwielbiam również za to, że ma tak wiele dań zwanych w mojej rodzinie „nawinie”, czyli co się nawinie, z tego gotujemy. Tak, po prostu lubię w gotowaniu spontaniczność. To pewnie mój charakter przekłada się na moją kuchnię.

Jak przy wszystkich pierożkach, aby były smaczne, trochę trzeba włożyć pracy. Dwie godziny wystarczą wraz z gotowaniem, przygotowaniem i pieczeniem. Mam nadzieję, że zarażę Was moją fascynacją orientalnymi smakami Indii. A poza tym, przyprawy tak szeroko wykorzystywane w tych daniach, są niezmiernie zdrowe. Choćby taka kurkuma – ma bardzo silne działanie przeciwzapalne. Trzeba jednak dodać do przyprawy trzy inne składniki by lepiej przyswoić jej lecznicze substancje (czarny pieprz, tłuszcz – u mnie oliwa z oliwek i podgrzanie, czyli temperatura). W każdym razie spróbujcie.

 

Składniki na około 21 pierożków

ciasto:

2 szklanki mąki pszennej uniwersalnej

1 szklanka mąki pszennej pełnoziarnistej (jeżeli akurat nie macie to może być mąka jak wyżej)

7 łyżek oliwy z oliwek Extra Vergine lub 6 łyżek oleju kokosowego (lub w wersji wegetariańskiej 6 łyżek ghee – masła klarowanego)

1 porządna szczypta dobrej, drobnej soli

około 3/4 szklanki wody

1 łyżka oliwy i trochę wody potrzebne podczas pieczenia

farsz:

1 kg ziemniaków

1 opakowanie mrożonego groszku

4 większe marchewki

1,5 łyżki oliwy z oliwek Extra Vergine

10 goździków

1 strączek czarnego kardamonu lub 2 strączki zielonego kardamonu

1 łyżka kminu rzymskiego + 1 łyżeczka do farszu

1 łyżeczka kolendry w ziarnach

ewentualnie 2 suszone listki curry

1 łyżka mielonej kurkumy

1 łyżeczka mielonej kolendry

1 łyżeczka mielonego czarnego pieprzu

ewentualnie szczypta chilli w płatkach (lub więcej, jak lubicie)

sól do smaku

do sosiku miksujemy:

pół szklanki śmietany owsianej lub mleka kokosowego lub wegańskiego jogurtu naturalnego (ewentualnie w wersji wegetariańskiej jogurtu naturalnego)

listki i delikatne łodyżki z 6 gałązek mięty (może być pół na kół z kolendrą)

jak lubicie jeszcze ząbek czosnku

 

Przygotowanie:

Najpierw gotujemy ziemniaki w mundurkach, a marchewkę pokrojoną w kostkę na lekko twardo, oczywiście osobno. Mrożony groszek chwilę blanszujemy, jeżeli ten kupny nie był wcześniej podgotowany.

Przygotowanie ciasta. Łączymy ze sobą mąki i sól. Dodajemy oliwę/olej kokosowy/ghee i rozcieramy palcami żeby otrzymać coś w rodzaju „kaszki”. Do niej po trochu, dodajemy wodę, i wyrabiamy tak, aby otrzymać zwarte ciasto o konsystencji plasteliny. Po wyrobieniu, kulę ciasta wkładamy do miseczki, przykrywamy np. talerzykiem i odstawiamy na pół godziny do lodówki.

Przyprawy do farszu. Na rozgrzaną patelenkę wrzucamy: goździki,  kardamon  czarny lub zielony, kolendrę w ziarnach, 1 łyżkę kminu rzymskiego i liście curry.  Przez chwilę prażymy, aż poczujemy aromat przypraw. Następnie wrzucamy do moździerza i ucieramy na proszek. Mogą nam zostać nierozdrobnione części kardamonu, które po prostu wyjmujemy.

przyprawy

Farsz. Z ugotowanych ziemniaków zdejmujemy skórkę i kroimy w kostkę,  mniej więcej centymetrową. Dorzucamy do ziemniaków ugotowaną marchewkę i groszek, utarte w moździerzu przyprawy, mieloną kolendrę, kurkumę, czarny pieprz, chilli, dolewamy łyżkę oliwy i mieszamy, możemy nawet trochę zgnieść warzywa palcami – lepiej połączą się smaki. Następnie solimy do smaku. Nie bójmy się aromatu i ostrości, podczas pieczenia trochę złagodnieją.

Lepienie pierożków. Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni. Ciasto wyjmujemy z lodówki i dzielimy na kulki wielkości orzecha włoskiego. Każdą kulkę wałkujemy na okrągły placek o grubości około 2 mm i średnicy około 13 cm. Placek dzielimy na połówki. Teraz mamy trochę zabawy. Każdą połówkę zlepiamy wzdłuż średnicy, brzeg zwilżając wcześniej wodą, tak by powstał otwarty stożek, nakładamy około dwie łyżeczki farszu i zalepiamy otwór, otrzymując coś w rodzaju trójkątnego pierożka. I tak może już zostać, chyba, że chcecie bardziej wykwintne, pionowo stojące samosy. Wtedy stawiamy i owijamy skrzydełka, nie wiem, czy tak robią Indusi, ale to moja, swojska metoda.

samosy indyjskie pierozki

Jeżeli zostaną niewykorzystane placuszki ciasta, możemy zrobić podpłomyki, na suchej, gorącej patelni.

Ulepione stożki pieczemy w piekarniku około 30 minut. Podczas pieczenia smarujemy pierożki 2-3 razy, oliwą zmieszaną z wodą, po to by ciasto po upieczeniu nie było zanadto twarde. Na 5-7 minut przed końcem możemy podkręcić temperaturę do 200 stopni, żeby nam się ciasto ładnie przyrumieniło.

Pierożki podajemy polane sosikiem. Smacznego.

weganskie samosy

 

 

 

 

Kaligrafia, początki pięknego pisma – cz.1 + tutorial do ściągnięcia

kaligrafia cwiczenie

Od czego zacząć kaligrafię? Jak nauczyć się handletteringu? Czy jestem w stanie nauczyć tego się nauczyć? Na początku przygody z pięknym pismem wiele osób zadaje sobie te pytania.

stalówki

do nowoczesnej kaligrafii, handletteringu, używamy tego rodzaju stalówek

Sama borykałam z tymi problemami, i szukając odpowiedzi odnajdywałam tylko coraz piękniejsze teksty, coraz piękniej wykreślone słowa, coraz bardziej wymyślne projekty. Po kilku tygodniach rozgryzania tematu, po daremnych, a wręcz żałosnych próbach pisania przeróżnymi stylami, wpadałam tylko we frustracje. Ćwiczyłam te literki i ćwiczyłam, a litery jak były koślawe i nierówne tak były. Aż znalazłam odpowiedzi.

cwienienie kaligrafii

Kiedy już przygotujecie stalówki (po zakupach trzeba je delikatnie umyć pastą do zębów lub opalić, ale jak widzicie na pierwszym zdjęciu, opalanie może być zbyt drastyczne – dwie stalówki z lewej strony), kupicie atrament, papier (najlepiej jak najbardziej gładki blok techniczny), siadacie do ćwiczeń.

kaligrafia

Najważniejsza jest przecież praktyka. Oczywiście. Dlatego ćwiczyłam te literki, ale okazało się, że nie od tego trzeba zacząć. Ale od czego? Od podstawowych szlaczków, kształtów, które w pewnym momencie zaczną nam się układać w piękne litery. „Ameryki” tutaj nie odkryję, bo ta droga znana jest powszechnie, ale może ułatwię poszukiwania tym z Was, którzy tak jak ja, na poziomie praktycznym, nie wiedzą od czego zacząć.

basic strokes part1

podstawowe kształty do ćwiczenia w kaligrafii i handletteringu część 1

Im więcej powtórzeń zrobimy, tym lepiej wyćwiczymy pamięć mięśniową naszych dłoni. Pamięć mięśniową? Tak, mięśnie zapamiętują ruchy i jesteśmy w stanie coraz lepiej powtarzać prawidłowe kształty.

  • Najpierw ćwiczymy po prostu kreski. W górę i w dół. W górę cienkie, lekko przyciskając stalówkę, w dół przyciskamy stalówkę mocniej. Dzięki temu skrzydełka rozchylają się i powstaje grubsza kreska.

To jest jedna z zasad kaligrafii – do góry – delikatnie, w dół mocniej.

Wydaje mi się, że trudniejsze jest proste i prawidłowe kreślenie kreski w górę, ale może w Waszym przypadku będzie inaczej.

podstawowe kształty

  • Potem łuki, znowu w górę i w dół – tak jak strzałki prowadzą.

I jeszcze zapamiętajcie, żeby nauczyć się kaligrafii, pisz POWOLI.

pisz powoli

Myślę, że na początek to tyle. Każdy może nauczyć się kaligrafii czy handletteringu, potrzeba tylko cierpliwości. Jeżeli będziecie ćwiczyć co najmniej godzinę dziennie, przez tydzień, zauważycie postępy. I nie wierzcie tym, co twierdzą, że 15 minut dziennie da Wam umiejętność pięknego pisma, to nie wystarczy. Pamiętajcie, co najmniej godzina, wytrwałość i powtórzenia.

Specjalnie dla Was przygotowałam do ściągnięcia ćwiczenia z pierwszymi kształtami. Proszę uszanujcie moje prawa autorskie.

TUTORIAL.PDF

Na początkowym etapie przyda się dodatkowo kalka techniczna.

Jak skorzystać z tutoriala. Ściągnijcie, wydrukujcie, przyłużcie kalkę techniczną i piszcie kopiując wzór, gdy poczujecie się pewniej, wtedy spróbujcie pisać sami, bez kopiowania.

alfabet

podstawowe ćwiczenia są bardzo ważne dla dalszej kaligrafii

Będzie mi miło, jeżeli zechcecie towarzyszyć mi w drodze do opanowania sztuki pięknego pisania. Pozdrawiam ciepło.

Pesto z własnego ogródka – przynajmniej w dużej części

pesto z mniszka i miety

Dzisiaj propozycja z wiosennej kuchni sezonowej – pesto z mniszka lekarskiego, liści rzodkiewki i mięty – uniwersalna pasta, flagowe danie kuchni włoskiej, tym razem w innej, bardziej lokalnej, swojskiej odsłonie.

Kuchnia włoska, jej prostota, historycznie wywodzi się z nieskomplikowanej kuchni biedaków, w której wykorzystywane były składniki występujące obficie na polach i w ogrodach. Wiele włoskich gospodyń, które do tej pory w swoich rodzinach są wyroczniami kulinarnymi, stosowało w swoich daniach jadalne rośliny uważane za chwasty, czy części roślin, które po prostu wyrzucamy. Dzisiejsza propozycja to hołd dla tych wszystkich babć (wł. Nonne), na których opiera się fantastyczna włoska kuchnia (wł. Cucina Italiana), to wariacja na temat pesto, którego klasyczna wersja to oprócz oliwy, przede wszystkim bazylia, orzeszki piniowe, czosnek i ser pecorino, ale poszukując alternatyw dla sklepowych propozycji doszłam, metodą prób i błędów, do mojej dzisiejszej wersji. Poza tym, to jedzenie iście ekonomiczne wykorzystujące bogactwo naszych zachwaszczonych trawników, niewykorzystanych liści po rzodkiewkach, resztki miętowych listków. Oczywiście pamiętajcie, aby zbierać liście zawsze z czystych miejsc. Poszukajcie zaprzyjaźnionych trawników, których właściciele nie podsypują chemicznymi nawozami.

Muszę się Wam przyznać, że pesto, zarówno zielone jak i czerwone jest jednym z obowiązkowych produktów w mojej lodówce, bo zastosowań zawsze ma wiele, od oczywistego dodatku do makaronu, przez dodatek do gotowanych warzyw, aż po aromatyczne smarowidło na grzanki czy kanapki.

Zbierając listki na pesto spotkałam w ogródku śliczne niezapominajki i dzięki temu stały się częścią mojej historii.

W związku z tym, iż rzeczone pesto zawiera migdały (spokojnie mogą zastąpić drogie orzeszki piniowe), oto lista tego co znajdziecie w ilości jaką użyłam (spójrzcie jakie zdrowe!):

Migdały blanszowane 100g (3/4 kubka)

580 kcal

Błonnik 10,4 g (42% dziennego zapotrzebowania)

Białko 21,9 g (44%)

Witamina E – 24,7 mg (124%)

Witamina B1 Tiamina – 0,2 mg (13%)

Witamina B2 Ryboflawina – 0,6 mg (33%)

Witamina B3 Niacyna – 3,7 mg (18%)

Kwas foliowy – 30 mcg (8%)

Wapń – 216 mg (22%)

Żelazo – 3,7 mg (21%)

Magnez – 275 mg (69%)

Fosfor – 480 mg (48%)

Potas – 687 mg (20%)

Cynk – 3,1 mg (21%)

Miedź – 1,2 mg (58%)

Mangan – 2,2 mg (112%)

(źródło: nutritiondata.self.com)

 

pesto z mniszka

Pesto z migdałów, mniszka lekarskiego, liści rzodkiewki i mięty

(otrzymamy 1 słoik pesto – około 0,25 ml)

składniki

1 szklanka młodych liści mniszka lekarskiego – mlecza (z roślin, które jeszcze nie kwitły – nie są gorzkie)

1 szklanka młodych liści rzodkiewki

1 szklanka listków i delikatnych łodyżek mięty

1/2 szklanki oliwy z oliwek Extra Vergine

1/2 łyżeczki soli (proponuję różową himalajską)

3 łyżki soku z cytryny

Listki dokładnie myjemy i suszymy. Wszystkie składniki wrzucamy do malaksera i miksujemy kilka minut. Można też klasycznie, w moździerzu. Ucieramy partiami i mieszamy w słoiku, chyba, że jesteście szczęśliwymi posiadaczami ogromnego moździerza.

Pesto przechowywać można przez tydzień w lodówce, jeżeli zalejemy jeszcze oliwą, wytrzyma kapkę dłużej. Nie zapominajcie o pesto 😉

Wirusowe zapalenie spojówek z anginą ropną

Dzisiaj temat inny niż zwykle – opiszę moje doświadczenia związane z przejściem wirusowego zapalenia spojówek. Dlaczego tak z innej beczki?  Temat jest ważny, bo sprawa poważna, a świadomość skąpa.

Wirusowe zapalenie spojówek jest niesamowicie zakaźne. My rozchorowaliśmy się obydwoje. Prawdopodobnie zaraziliśmy się jedno od drugiego. Na szczęście,  sama nie wiem jak, ale mój jedynak zdołał ujść cało, może dzięki temu,  że wiek ma taki bardziej unikający, niż garnący się do rodziców.  A zaraza przyszła niespodziewanie,  i nie wiadomo skąd.  Post factum, łączymy to z rodzinnymi odwiedzinami w szpitalu, ale kto ją tam wie, tę zarazę.

W każdym razie,  nie o tym chciałam pisać. Choróbsko dopada najpierw cichaczem jedno oko, potem gardło, i poprawia drugim okiem.

Ale konkretnie. U mnie przez trzy dni pojawiło się  zwiększające się sukcesywnie łzawienie. Potem zaczerwienienie oka i leciutki ból gardła. Jednocześnie z godziny na godzinę narastał ból głowy i ogólne złe samopoczucie. Pomimo rzucenia do obrony silnych, jak dotąd niezawodnych, domowych środków przeciwzapalnych i przeciwwirusowych w postaci imbiru (naprawdę duużo),  naturalnej witaminy C (duużo – 3 g/ dzień), kaszy jaglanej i zielonej herbaty, z wyłączeniem cukru, nabiału (u mnie z rozdania mięso nie wchodzi w rachubę), mój organizma poddał się.

Co warto wiedzieć o wirusowym zapaleniu spojówek:

  • Czas inkubacji 2-12 dni, a zarażamy 2-3 tygodni od złapania, wirusy znajdują się we łzach;
  • na początku jest około 3 dni zwiększonego łzawienia, potem przez 1-2 dni zaczerwienienie oka/oczu i lekki ból gardła, a następnie pojawia się duże przekrwienie oka/oczu, światłowstręt, bóle stawów i mięśni, duży ból gardła ( -> angina ropna) i ogólnie bardzo złe samopoczucie.
  • więcej fachowych informacji o chorobie znajdziecie tutaj i tutaj

Moje spostrzeżenia po przejściu wirusowego zapalenia spojówek z anginą ropną:

  • Jak tylko pojawią się pierwsze oznaki choroby – zaczerwienione oczy – biegniemy do lekarza (najlepiej okulisty, ale może być pierwszego kontaktu) i unikamy kontaktu z otoczeniem – TA ZARAZA JEST NAPRAWDĘ BARDZO ZARAŹLIWA !
  • jak przy każdej infekcji bakteryjnej czy wirusowej, jeżeli mamy dużą odporność, organizm łagodniej przechodzi chorobę
  • choroba zwala z nóg na dobrych kilka dni – helikopter w głowie, ogromne osłabienie, oczy nie funkcjonują jak należy przez dobry tydzień , a przez następny powoli dochodzą do siebie – musimy dać im odpocząć tak dużo jak tylko możemy, u mnie był to ponad tydzień wyjęty z życiorysu;
  • wirus jest tak zjadliwy, że oczyszcza przedpole dla anginy i dlatego normalne ilości produktów przeciwzapalnych i przeciwwirusowych (patrz wyżej) nie dały rady i musiałam poddać się antybiotykoterapii; może jeszcze większe ilości byłyby wystarczające, ale nie wiem jak duże, w każdym razie warto od razu w momencie zauważenia objawów choroby zastosować dawkę uderzeniową domowych środków przeciwzapalnych i przeciwwirusowych (naturalna witamina C, kurkuma, imbir, kasza jaglana, zielona herbata, brokuły, buraki, brukselka, warzywa strączkowe, czosnek, cebula, awokado, owoce jagodowe, aloes, spirulina itp);
  • w pielęgnacji osób zarażonych ważna jest higiena, żeby nie roznosić dalej choroby – czyli nie dotykamy oczu, myjemy często ręce, często zmieniamy ręczniki, pościel, myjemy klamki i wszystkie przedmioty, których mógł dotykać chory;
  • na obolałe oczy, oczywiście oprócz zapisanych przez lekarza leków, pomagają okłady z aloesu (galaretka ze środka, na kilka minut położona na powieki, następnie zmyta jałowym wacikiem);
  • po chorobie koniecznie trzeba wykonać kontrolę u okulisty, żeby wykluczyć powikłania.

PS. Tę chorobę najlepiej unikać szerokim łukiem – czyli MYJMY CZĘSTO RĘCE I ZACHOWUJMY WYJĄTKOWE ŚRODKI OSTROŻNOŚCI PRZEBYWAJĄC Z OSOBAMI, U KTÓRYCH PODEJRZEWAMY WIRUSOWE ZAPALENIE SPOJÓWEK.

img_20160911_210753

Dzisiaj wpis ilustruję dość niezwiązanym zdjęciem, bo moje oczy, nie są widokiem ani miłym ani przyjemnym. Zdrówka życzę.