Jarzębinowo mi, czyli 4 propozycje na wykorzystanie owoców jarzębiny

Takie piękne czerwone kuleczki. Prawda?

Nie dość, że śliczne, to jeszcze można je jeść. Jarzębina, czyli jarząb, można suszyć, zasypywać cukrem, robić na nim nalewki, wytrawne konfitury, wykorzystywać jako dodatek do dań i wypieków. Smak ma cierpki i dominujący, i najlepiej równoważyć go słodyczą cukru albo solą i mocnymi ziołami, np. rozmarynem.

Jarząb ma właściwości ściągające, przeciwzapalne na przewód pokarmowy, stosowany przy zaburzeniach trawienia i biegunkach z uwagi na lekkie właściwości zapierające oraz przy osłabieniu czynności nerek. Pesteczki znajdujące się w owocach zawierają amigdalinę, czyli witaminę B17, cenną przy terapii przeciwnowotworowej. To tylko kilka pzykładów z leczniczych właściwości jarzębiny.

Moimi dzisiejszymi porpozycjami chciałaby zainspirować Was do poszukiwania i eksperymentowania z tymi owockami.

Na początek po prostu jarzębina w cukrze.

Niektórzy twierdzą, że owoce najlepiej wcześniej przemrozić kilka godzin, by kwas parasorbowy rozłożył się w łatwiej przyswajalny kwas sorbowy, ale to samo dzieje się podczas gotowania, więc nie ma takiej potrzeby.

img_0008_1

Do rondla wrzucamy owoce jarzębiny i cukier w proporcji 2:1, i wiecie co, powiem wam jak przygotowuję moje konfitury, owoce zmieszane z cukrem po prostu wkładam do słoików, zakręcam i ustawiam na deskach w zimnym piekarniku. Nastawiam temperaturę, na początek na 130 stopni i 1,5 godziny od czasu osiągnięcia górnej temperatury. Owoce podczas pieczenia puszczają sok, jednocześnie nie rozpadając się. Jarzębina na dość suche owoce, dlatego nie zaszkodzi jeżeli do każdego słoika wlejemy jedną, dwie łyżki wody. Następnego dnia, słoiki najlepiej jeszcze pasteryzować w piekarniku przez godzinę w temperaturze 90 stopni.

Jarzębina w cukrze będzie świetnym dodatkiem do serów, i przeróżnych roślinnych burgerów.

 

img_4611

Kolejnym poziomem wtajemniczenia jest chutney jarzębinowo-gruszkowy .

składniki na dwa małe słoiczki:

2 słodkie gruszki, obrane i pokrojone w kostkę

2 łyżki owoców jarzębiny

4 łyżki octu jabłkowego

1/2 łyżki świeżego imbiru pokrojonego w cienkie plasterki

8 goździków

4 strączki kardamonu

2 łyżki cukru

2 łyżki wody

img_4620

Wszystkie składniki wrzucamy do rondelka, dusimy pod przykryciem przez godzinę, potem jeszcze gorący chutney przekładamy do czystych słoiczków. Następnego dnia radzę słoiczki pasteryzować przez 1,5 godziny, i jeszcze następnego przez godzinę. Dzięki temu słoiki zamkną się i będziemy mogli przechowywać je po prostu w spiżarni. Początkowo starałam się w ogóle nie dodawać cukru, niestety cierpkość jarzębiny za bardzo się wybijała i trzeba ją było zrównoważyć słodkością. Chutney świetnie pasuje do samosów – pieczonych pierożków warzywnych.

img_0006a

A teraz czas na foccacię z jarzębiną (zainspirowane przez „Dziką kuchnię” Łukasza Łuczaja). Tak przygotowana foccacia najbardziej pasuje jako dodatek do curry z dynią i tofu. Bazą jest ciasto do pizzy, według przepisu „Dwóch Łakomych Włochów” – według mnie najlepszy przepis jaki kiedykolwiek udało mi się wypróbować, jego sekret do długie wyrabianie.

Składniki na ciasto (3 placki): 8 dkg świeżych drożdży, 300 ml ciepłej wody, 500g mąki pszennej uniwersalnej (czasami jak mam fantazję mieszam 450g mąki uniwersalnej i 50 g mąki pełnoziarnistej) plus trochę do podsypania, 10g soli

Dodatki: garść owoców jarzębiny, kilka gałązek świeżego rozmarynu, dobra, gruba sól (np. z Guerande)

img_0018

Drożdże zalewamy ciepłą wodą, mieszamy i odstawiamy na 5-10 minut, by zaczęły pracować. W tym czasie przygotowujemy w misce 500 g mąki, zmieszanej z solą. Następnie powoli, wlewamy wodę z drożdżami do mąki, mieszamy i wyrabiamy przez kilka minut, jeżeli ciasto jest za mokre dodajemy ciutkę mąki, jak za suche kapkę wody. Odstawiamy następnie na 5-10 minut by ciasto odpoczęło, by potem energicznie wyrabiać przez conajmniej 10 minut na sprężyste ciasto o konsystencji plasteliny. Teraz odstawiamy na conajmniej godzinę do leciutko nagrzanego piekarnika, formując z ciasta trzy kule i przykrywając miskę z ciastem wilgotną ściereczką. Gdy ciasto wyrośnie formujemy trzy placki na papierze do pieczenia, układamy owoce jarzębiny, świeży rozmaryn i posypujemy gruboziarnistą solą. Pieczemy aż ciasto będzie odpowiednio zarumienione. Przypieczony spód najlepiej osiągnąć, zsuwając uformowane placki, razem z papierem, na którym leżą, na rozgrzaną blachę lub najlepiej kamień do pizzy.

Na koniec na słodko: suszona jarzębina w czekoladzie

składniki: gorzka czekolada, suszone owoce jarzębiny, gruba sól (np. z Guerande)

img_0002_2

Dojrzałe owoce jarzębiny układamy na suszarce do grzybów i suszymy. Topimy w kąpieli wodnej, 1-2 gorzkie czekolady. Dno płaskiego pojemnika wykładamy folią do żywności i wlewamy, lekko przestudzoną, stopioną czekoladę. Układamy owoce jarzębiny i posypujemy solą. Wstawiamy do lodówki na około 2 godziny, aż czekolada odpowiednio stężeje. Taka czekolada może być oryginalnym prezentem imieninowym.

 

 

Oriana Fallaci „Inszallah”

Dlaczego wojna tak fascynuje? To była główna myśl podczas lektury „Inszallah”. Zaznaczyć chcę, że nie miałam na myśli ekscytacji śmiercią, raczej relacjami, które powstają pomiędzy uczestnikami takich wydarzeń. Kiedy pozostajemy w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia, wszystko co nieistotne przestaje się liczyć. Świat staje się kontrastowy, ostrzejszy, wręcz czarno-biały – przeżyć, zjeść, przespać się – przetrwać kolejny dzień. Może dlatego ludzie ciągle i ciągle wracają do sytuacji ekstremalnych, gdy nie trzeba zajmować się trywialnościami dnia codziennego i niuansami powszedniości.

img_4636

Nieuchronność, karma, los, antyczne fatum. Nieważne jak byśmy kierowali naszym życiem, to co jest nam pisane i tak się wydarzy. Zgadzam się z takim przekazem Pani Fallaci, ale tylko do pewnego momentu. Jesteśmy, uważam, kowalami własnego losu. Wierzę, że możemy na niego wpływać, nawet poprzez maleńkie, mikroskopijne decyzje. Inaczej byłoby przerażająco, bo utracilibyśmy nadzieję na zmianę. A to podstawa, bo bez nadziei odechciewa się wszystkiego, wiem coś o tym. To nadzieja popycha nas do działania i daje siłę by wstać rano i zrobić coś innego, niezwykłego, a może nawet po raz tysięczny tego czegoś zwykłego.

„Inszallah” jest dla mnie pierwszą powieścią Oriany Fallaci. Konstrukcja nosi wiele cech greckiej tragedii (fatum postaci, konflikt – zderzenie dwóch przeciwstawnych światopoglądów, prowadzący do nieuniknionej katastrofy – potworne wydarzenia otwierające akcję, jednoosobowy chór komentujący wydarzenia). Po pierwszych, przerażających opisach, następuje uspokojenie – długie, dokładne przedstawienie bohaterów tragedii – żołnierzy włoskiego kontyngentu stacjonującego w pogrążonym konfliktem Bejrucie. Te fragmenty mogą wydać się monotonne i mało ciekawe, ale warto przedrzeć się przez te strony, bo wyjaśniają wiele kiedy, obserwujemy zachowanie i decyzje podejmowane przez bohaterów.

„Inszallah” coraz to połykała mnie i wypluwała. Wciągała, nie dając oderwać się, pochłaniałam strony gwałtownej akcji, by potem z uspokojeniem, zagłębić się w refleksjach autorki.

Lektura „Inszallah” to rodzaj katharsis – oczyszczenia, opowiedziana historia jeszcze długo wraca do mnie, nie pozwala o sobie zapomnieć.

img_4642

Wczoraj minęła 10. rocznica śmierci Oriany. Teraz czytam jej wstrząsającą, publicystyczną, „Siłę rozumu”.

ps. Po zakończeniu lektury „Inszallah” długo zbierałam się do napisania  o tej książce, moje wrażenia musiały dojrzeć, wyklarować się. Tutaj mój wpis kiedy zaczynałam ją czytać ==> link.