Bananowa skórka jako ogrodowy nawóz

Dzisiaj trzeci odcinek serialu o naturalnych nawozach (inne nawozy to skorupki jajek i fusy po kawie, gnojówka roślinna), które dostępne są praktycznie bez ograniczeń, a o których w ogóle nie myślimy w kategoriach ogrodniczych. Bananów przecież jemy dużo, co oznacza, że wyrzucamy dużo skórek (no, chyba, że ktoś zjada cały owoc). Skórki z bananów są super wartościowym nawozem, na równi z fusami po kawie i skorupkami po jajkach gnojówką roślinną.

Tego typu nawozy są dla oszczędnych i cierpliwych ogrodników. Poprawiają kondycję gleby w długim okresie, a co najważniejsze trudno nimi przenawozić, no chyba, że na jeden zagonek wysypiemy wywrotkę kawy i drugą pokruszonych skorupek. 😉

banan

O wartościach odżywczych samych bananów wiemy wiele, natomiast ich skórki są w naszym kraju zupełnie niewykorzystane, kulinarnie, domowo i ogrodniczo. Są takim Kopciuszkiem zaklętym w żółtym, niepozornym opakowaniu. Ale dzisiaj porzucamy gotowanie i sprzątanie i zajmujemy się aspektem ogrodniczym.

Bananowe skórki, tak jak ich miąższ, oprócz witamin, aminokwasów i przeciwutleniaczy, zawierają dużo potasu (wspiera zdrowy rozwój rośliny, jej odporność na szkodniki i choroby, niezbędny do wzrostu i rozwoju owoców), fosforu (niezbędny dla prawidłowego kiełkowania, rozwoju systemu korzeniowego,  procesu kwitnienia i owocowania) i wapnia (niezbędny do wzrostu rośliny, jej systemu korzeniowego i kolanek łodygi – punktów, z których wyrastają gałązki i liście, oraz do „natleniania” gleby).

banan skorka 2

Skórka na kompost

Najbardziej oczywistym wykorzystaniem skórek jest kompostowanie. W ciepłym sezonie ogródkowym kompostowanie nie jest problemem, natomiast zimą lub w chwilach kiedy zamieszkujemy w mieście, ten sposób jest nieosiągalny. Szkoda jednak wyrzucać nasze skórki i lepiej je ususzyć (jak, w tekście poniżej).

Świeża skórka rozdrobniona i rzucona bezpośrednio pod rośliny

Świeże ściółkowanie, to rozwiązanie najczęściej wykorzystuję wiosną, latem i jesienią kiedy sezon ogródkowy jest w pełni. Samo rozdrobnienie przyspiesza rozkład i proces kompostowania bezpośrednio na glebie. Zauważyłam, że kawałki skórki rzucone pod rośliny „znikają” praktycznie w ciągu kilku dni, „przerobione” przez moje dżdżownice. Rozwiązanie to rewelacyjne w sezonie, niewykonalne zimą.

banan skorka

Suszone skórki 

Zimą, kiedy jemy więcej owoców egzotycznych, można zrobić zapasy nawozu. Rozdrobnione skórki suszymy na kaloryferze, w suszarce do grzybów, lub w piekarniku max. w 140 stopniach. Potem ususzone „czipsy” przechowujemy do wiosny, kiedy będzie można ich użyć do ściółkowania, albo rozdrabniamy w młynku do przypraw na mączkę, którą w sezonie podsypywać będziemy  nasze roślinki. W ten sposób stworzymy szybko przyswajalny nawóz. Możemy zrobić mieszankę z fusami po kawie i skorupkami po jajkach.

Bananowa herbatka

Ta metoda pozwala przeniknąć witaminom i minerałom do wody, którą następnie podlejemy rośliny.

Słoik napełniony rozdrobnionymi skórkami zalewamy wodą i zostawiamy na 48 godzin. Taką herbatką podlewamy rośliny, a skórki wyrzucamy na kompost lub bezpośrednio pod rośliny.

Bananowy ferment 

Słoik wypełniamy do połowy skórkami i zalewamy wodą tak, aby były cały czas zanurzone. Pozostawiamy na tydzień, przykryte ściereczką. Następnie miksujemy w blenderze i zasilamy rośliny, szczególnie lubiany nawóz przez róże. Jeżeli w słoiku pojawi się czarna pleśń, natychmiast pozbywamy się naszego fermentu, bo czarna pleśń jest szkodliwa dla do roślin.

 

Podsumowując, warto zbierać bananowe skórki i przerabiać je na nawóz. Ja, wszystkie zbieram, nawet te po owocach, które zabieram do pracy.

Na koniec o pestycydach i środkach ochrony roślin na bananach: Zdaję sobie sprawę, że banany są owocami bardzo często pryskanymi, w czasie całego procesu uprawy i dystrybucji, dlatego warto jak najczęściej szukać bananów z upraw ekologicznych, które będą o niebo mniej spryskane, a nawiasem mówiąc, sto razy smaczniejsze. Przy braku dostępu do bio-bananów, można zwykłe banany umyć w wodzie zawierającej Efektywne Mikroorganizmy, taka operacja pozwoli zneutralizować większość preparatów do ochrony roślin i innej owadobójczej chemii.

Czuwaj!

banan skorka3

Babka na talerzu – pierwszy krok do samowystarczalności

Samowystarczalność. Moim sekretnym marzeniem jest mieszkać w domu otoczonym wielkim ogrodem, z ogromnym warzywnikiem. Widzę siebie jak gotuję wykorzystując wszystko co może ofiarować mi pani Flora. Chciałabym omijać sklepy tak często jak to tylko możliwe, znajdując w ogrodzie i otaczającej przyrodzie jedzenie jakiego potrzebuję. Dlatego jedną z książek, do których ostatnio często sięgam jest „Dzika kuchnia” Łukasza Łuczaja. Dzięki niej bawię się ostatnio w „babkę zielarkę” i chodzę z nosem w trawie.

IMG_4349

Jeden z ostatnich weekendów był sponsorowany przez literę B jak babka (lancetowata). Wraz z cudowną gospodynią miejsca sobotnio-niedzielnego wypadu, zbierałyśmy jadalne dzikie rośliny, ścigając się z koszącym trawę gospodarzem. Ja ograniczyłam się do poszukiwania babki, o której wcześniej trochę czytałam, natomiast moja towarzyszka zbierała dodatkowo szczaw, popularny niegdyś, a teraz raczej zapomniany.

Babka lancetowata – w naszych ogródkach uważana obecnie za chwast, była i jest w zielarstwie ważnym materiałem. Jej wyciąg stosowany jest w schorzeniach układu pokarmowego i oddechowego (działanie przeciwkaszlowe, przeciwzapalne i osłaniające), zewnętrznie – surowe liście to popularne antidotum na ukąszenia owadów i rany. Różne gatunki babki stosowane były w kuchniach ludowych na całym świecie, od Francji i Włoch po Chiny, a nawet Amerykę Północną.

Babka lancetowata występuje na suchych, piaszczystych łąkach, a liście zbiera się po kwitnieniu, od maja do września.

Od dawna poszukiwałam tego ziela, bo chodziło mi właśnie o tę odmianę, i wreszcie udało się, a moje zbiory postanowiłam wykorzystać w mojej kuchni. Jestem wielką miłośniczką indyjskich dań zbożowych – dlatego babka lancetowata wydała mi się wprost idealna jako nadzienie placków paratha – popularnych indyjskich chlebków. Często robię sobie tego rodzaju przysmaki na zimny lunch do pracy. Co i Wam polecam.

paratha1

Przepis

300 g mąki pół na pół zwykłej i pełnoziarnistej pszennej typ 2000

2-3 łyżki oleju kokosowego lub ghee (masła klarowanego, najlepiej własnej produkcji)

łyżeczka soli (najlepiej różowej himalajskiej)

około pół szklanki wody

pęczek liści babki lancetowatej

1-2 łyżki oliwy z oliwek

1 łyżeczka kuminu (kmin rzymski)

1 łyżeczka garam masala

suszona lub świeża papryczka chilli

Ciasto: Do mąki dodajemy sól i olej kokosowy, palcami rozdrabniając, żeby otrzymać jednolitą, sypką „masę”, a następnie stopniowo dodajemy wodę, wyrabiamy, żeby otrzymać ciasto o konsystencji plasteliny i odkładamy przykryte na 30 minut do lodówki.

Farsz: Liście babki tniemy na 1-2 cm kawałki. Na rozgrzaną patelnię wrzucamy kumin, prażymy przez chwilę, dodajemy świeżej lub suszonej chilli (ja lubię ostro i dodaję porządną szczyptę), a następnie oliwę, garam masalę i dusimy przez maksimum 5 minut pod przykryciem.

Ciasto dzielimy tak aby otrzymać 16 kulek i każdą rozwałkowujemy by utworzyć równe placki o średnicy około 10 cm. Na jednym placku kładziemy łyżeczkę farszu, równomiernie na całej pwierzchi (oprócz boków), przykrywamy drugim plackiem i delikatnie wałkujemy by połączyć warstwy. Nadmiar płynu, który mogą puścić duszone liście, możemy odsączyć ściereczką, następnie podpiekamy na rozgrzanej, suchej patelni przez 1-2 minuty z każdej strony. Placki najlepiej smakują z jogurtem (tradycyjnym lub wegańskim) z miętą i kolendrą z kapką soku z cytryny i skórką cytrynową. Polecam jako przekąskę lub lunch do pracy.

Ciasto można zrobić dzień wcześniej i przechować w lodówce.

Źródła: „Dzika Kuchnia” Łukasz Łuczaj, „Zioła w doniczkach” Effie Romain, Sue Hawkey, http://www.rozanski.li ,

paratha2

Aglio Olio według CrazyLittlePolka.

Męczący dzień w pracy. Mam ich coraz więcej. Głód ściska żołądek, a sił brak żeby robić coś wyszukanego. Lenistwo jest wtedy obezwładniające i najchętniej wyszłabym wtedy do najbliższej pizzerii. Ale hola, hola, stop, nie poddawajmy się tak łatwo, bo mam na takie dni swój żelazny przepis – stary jak świat i powszechnie znany, który można robić w nieskończonych wariantach w zależności od pory roku, albo po prostu zawartości lodówki, a może nawet tego co akurat dostępne jest w naszym ogródku. To proste wyjście z sytuacji, i co najważniejsze szybkie, bo człowiek w desperackim głodzie chce jeść szybko, teraz, natychmiast. To danie najczęściej ratuje mi życie, konsumpcja w wersji instant. Uwierzcie to danie jest w stanie zaspokoić potrzeby smakosza i może współzawodniczyć z takimi daniami proponowanymi przez restauracje. Bo sztuką codziennego dnia jest zjeść po pracy szybko, zdrowo i niedrogo.

Tym tak uniwersalnym daniem jest moja wersja makaronu „aglio olio”, który można przygotować na tysiąc sposobów. Stałymi składnikami są w nim – oczywiście makaron, w różnych kształtach w zależności od składników, oliwa z oliwek (jakżeby inaczej ), czosnek i ziarna słonecznika. Prosty, zdrowy sos przygotowujemy w czasie gdy gotuje się makaron, a sos jest tak prosty, że każdy kucharz, nawet bardzo początkujący jest w stanie go przyrządzić.

IMG_0013

Składniki dla dwóch osób

makaron pełnoziarnisty (najczęściej spagetti, linguine albo penne)

1-2 ząbki czosnku

szczypta lub więcej suszonych papryczek chili w płatkach lub pół/cała świeża papryczka

2 łyżki oliwy z oliwek Extra vergine

garść ziaren słonecznika

i zasadniczy dodatek w tych wiosennych dniach – duża garść nierozwiniętych kwiatów mniszka lekarskiego (o wartościach odżywczych mniszka pisałam w poprzednim poście ==> link)

IMG_0007_1

Gotujemy makaron. W tym czasie, na rozgrzaną patelnię wlewamy oliwę z oliwek, wrzucamy papryczki (suszone lub świeże posiekane), po krótkiej chwili wrzucamy posiekany czosnek i pestki słonecznika. Znowu po chwili, kiedy wszystko będzie lekko złote wrzucamy elementy zielone, dzisiaj, nierozwinięte kwiaty mniszka lekarskiego i krótko blanszujemy. Odcedzamy makaron i gorący wrzucamy na patelnię gdzie przygotowywaliśmy nasz „sos”, mieszamy i podajemy. Jeżeli danie jest zbyt suche można podlać oliwą, np. smakową, ja lubię truflową (ewentualnie przed odlaniem makaronu do sosu można dodać 1-2 łyżki wody z gotowania). I pałaszujemy, na zdrowie.

Dlatego nastpnym razem kiedy zmęczeni po pracy będziecie padać z nóg, zamiast iść na łatwiznę i kupować coś szybkiego, pomyślcie o zrobieniu tego prostego dania. 🙂

 

 

 

 

Mniszek lekarski – chwast, z którego się cieszę

 

IMG_4316

Chwast, to najczęściej roślina niepożądana w naszych ogródkach, a ja w przeciwieństwie do reszty, jak to na Szaloną Polkę przystało, zawsze cieszę się, kiedy po zimie na moim trawniczku wyrasta cała masa jednego z nich. Moje plecy, nie są co prawda zadowolone z odchwaszczania, ale co tam, jakoś zawsze, suma sumarum, przeżywają. Odchwaszczamy albowiem ręcznie, nasz ogródek, jest przecież bez chemii i innych tego typu wynalazków. Trawnik uprawiany jest tak jak moje grządki warzywne – to przecież jedna z grządek 😉 , a ja jako kobieta zaradna, staram się wykorzystywać w kuchni wszystko co jest jadalne, nawet rośliny uważane za chwasty. W tej chwili mam najwięcej właśnie moich ukochanych mniszków lekarskich (Taraxacum officinale), czyli mleczy, a wręcz jest ich tyle, że mogłabym spokojne obdarować kilka gospodarstw domowych – dzięki półdzikiemu, sąsiedniemu ogródkowi.

Mlecze są fantastyczne. Teraz kiedy organizm potrzebuje wszystkiego, co świeże, są jak znalazł. Mają tyle witamin i minerałów, że grzechem byłoby wyrzucić taką zieleninę tylko na kompost. Jeśli weźmiemy pod uwagę jego wartości odżywcze, spokojnie możemy porównać mniszka ze szpinakiem, i tak jak ten ostatni możemy stosować mniszka w kuchni.

Jadalne w mniszku jest wszystko od korzenia po kwiaty. Liście możemy jeść cały rok, najlepiej z młodych roślin, będą miały mniej goryczki. Kwiaty jemy wiosną, a korzenie zbieramy jesienią – wtedy mają najwięcej wartości odżywczych.

Ziele mlecza na surowo znajdzie zastosowanie w pesto, w sałatkach, na kanapkach, jako dodatek do koktajli, potem ziele i kwiaty, wraz z nierozwiniętymi pączkami to fantastyczne dodatki do omletów, zup, warzyw z patelni, nadzienie bułeczek, pierożków, sosów do makaronu, zapiekanek. Z kwiatów wiele osób robi syropy, piwo, wina musujące. Korzenie  stosowane są w ziołolecznictwie. Wachlarz możliwości wykorzystania mniszka jest szeroki, co nam tylko wyobraźnia podpowiada.

Ja najcześciej w kuchni wykorzystuję ziele. W tym roku przekonałam się jednak do gotowania z nierozwiniętymi pączkami kwiatowymi. Mają znacznie więcej smaku niż liście, przypominają trochę zielone szparagi (propozycja szybkiego, ekonomicznego makaronu dla zapracowanych będzie w następnym odcinku). Na koniec, jeszcze tylko, właściwości mniszka i jego wartości odżywcze.

IMG_4288

Mniszek lekarski ma działanie oczyszczające, antyoksydacyjne, odwadniające, moczopędne i przeciwzapalne. Napar z ziela poprawia funkcjonowanie wątroby i nerek, wzmaga wydzielanie żółci, poprawia trawienie. Mleczny sok z ziela lub korzeni stosowany był dawniej jako środek przeciwko brodawkom i kurzajkom.

100g świeżego ziela mniszka lekarskiego zawiera:

witaminy

Witamina A – 10 161 j.m.(IU) (338% dziennego zapotrzebowania – RDA)

Witamina K – 778,4 µg (649 % RDA)

Witamina C – 35 mg (58% RDA)

Witamina E – 3,44 mg (23 % RDA)

Witamina B2 (ryboflawina) – 0,26 mg (20 % RDA)

Witamina B6 (pirydoksyna) – 0,251 mg (19 % RDA)

Witamina B1 (tiamina) – 0,19 mg (17% RDA)

Kwas foliowy – 27 µg (7 % RDA)

Witamina B3 (niacyna) – 0,806 mg (5 % RDA)

minerały

Żelazo – 3,1 mg (39 % RDA)

Wapń – 187 mg (19 % RDA)

Mangan – 0,342 mg (15 %)

Magnez – 36 mg (9 % RDA)

Fosfor – 66 mg (9% RDA)

Potas – 397 mg (8 % RDA)

 

(źródła: http://www.nutrition-and-you.com; Detlev Henschel „Jadalne dzikie jagody i rośliny”; Łukasz Łuczaj „Dzika kuchnia”)

 

 

SMOOTHIE PO POLSKU – dla zdrowotności

Mamy początek wiosny, a przeziębienia nie odpuszczają. Zdradzę Wam moją tajemnicę – ja od kilku lat w ogóle nie choruję. Grypy, anginy przewalają się jak huragany z lewa na prawo, i nazad, a ja nic. Jaki jest mój sekret? Dużo, dużo witamin  – dużo chrzanu, jabłek, kaszy jaglanej. No i, jak już pewnie zdołaliście się domyślić – nie jem mięsa. Moment przejścia na wegetarianizm zaczęłam ostatnio wiązać z faktem pozostawania z daleka od choróbsk.

16

Każdy sposób na dostarczenie organizmowi witamin i minerałów jest dobry, a podobno najlepszy to zmiksowana zupa, albo smoothie, w takiej formie jedzenie jest najlepiej przyswajalne. No i właśnie dziś o smoothie po polsku – czyli koktajl warzywno-owocowy. W mojej propozycji wszystkie składniki rosną w Polsce, i suma sumarum taki koktajlik, będzie dla nas niedrogi. Nie ma w moim smoothie nic egzotycznego. Wszystko Made in Poland. Zachęcam do spróbowania co nasze, krajowe rolnictwo jest w stanie ofiarować. Jak ktoś ma ogród, lub ogródek, wiele ze składników może wyhodować sobie sam. 😉

Sekretnym składnikiem jest w mojej propozycji chrzan. Stary, dobry, polski, ostry chrzan. Najlepiej zetrzeć go samemu, albo kupić starty w dobrym sklepie – uwaga czytajcie etykiety, i sprawdzajcie co w środku. Mam taki sklepik, w samym sercu miasta, który oferuje chrzan przygotowywany przez rolnika. Taki, że głowę urywa i bez zbędnych dodatków – w tym cukru.

17

Mój koktajl ma również wersję wzbogaconą, czytaj: dla sportowców, z dodatkiem kaszy jaglanej.

Przepis na 700ml niedrogiego koktajlu

2 średnie jabłka, ze skórką, bez środków (albo z, jak kto lubi) rozdrobnione na kawałki

pół średniego ogórka zielonego (około 75g)

2 łyżki kopiaste ugotowanej kaszy jaglanej (około 50g) – jeżeli ktoś chce mniej gęsty można wziąć mniej, lub wogóle

3 łyżeczki chrzanu tartego

2 łyżeczki suszonej mięty, może być taka z herbatki miętowej, lub garść świeżej

1-2 łyżeczki octu jabłkowego (prawda, zdrowy jest i trzeba go pić, jak najbardziej można samemu przygotować taki ocet, tylko, że nastawiamy 3 tygodnie wcześniej)

2 szklanki wyciśniętego soku jabłkowego, lub po prostu wody

Wszystko to do blendera i miksujemy, aż nasze smoothie będzie miało pożądaną konsystencję. I pijemy na zdrowie. A! I jeszcze, jeżeli akurat kwitną jabłonie możemy nasz koktajl udekorować tymi jadalnymi kwiatami.

 

Fusy z kawy – naturalny nawóz

Przed sezonem ogródkowym, ponownie napisałam kilka słów o nawożeniu. Rośliny uprawne, od których oczekujemy dużych i pięknych plonów, by sprostać naszym wymaganiom, potrzebują żyznej, zasobnej w minerały gleby. Jeśli chcecie by Wasze uprawy były zdrowe i dawały wspaniałe warzywa i owoce, musicie je nawozić.

Naprawdę nie ma potrzeby kupować sztuczne nawozy. Można w tym celu wykorzystywać wiele odpadów z naszego codziennego życia Sama od wielu lat obchodzę się  bez nawozów, bo dobra ziemia kompostowa i wykorzystanie tego co mamy wokół siebie powinno wystarczyć. Jedynie, w momencie, kiedy zauważam, że rośliny wymagają naprawdę szybkiego ratunku, dostają nawóz z certyfikatem ekologicznym, które choć trudno, ale czasami można znaleźć w sklepach ogrodniczych. Co innego poprawianie struktury gleby, probiotykami, czyli EMami, którymi  zawsze warto wzbogacać glebę.

Wracając jednak do meritum. Dzisiaj o fusach po kawie.

IMG_3544

Są jednym z naszych odpadów domowych, który można łatwo wykorzystać i wprowadzić na powrót w obieg przyrody, i bardzo cenny nawóz.

100g suchej, mielonej kawy, przed zaparzeniem, zawiera: 2020 mg potasu, 240 mg magnezu, 160 mg fosforu, 4.1 mg żelaza, 1,55 miedzi, 0,79 mg cynku, oprócz tego pierwiastki śladowe takie jak – chrom, selen i nikiel. Dodatkowo aminokwasy, antyutleniacze i małą ilość witamin. (źródło: www.foodcomp.dk)

Zastanawiałam się czy można wykorzystać fusy z kapsułek po kawie, bo przecież tak wielu z nas ma teraz takie ekspresy. Moja odpowiedź to – chyba tak, jeżeli w kapsułkach była tylko tradycyjna kawa mielona – to nie ma problemów. Trzeba się tylko trochę pobawić z rozmontowaniem takiego opakowania.

Fakt 1: Fusy z kawy to cenne źródło azotu. Azot stanowi 2-2,28% (w zależności od źródła) objętości fusów z kawy.

Azot jest potrzebny roślinom do zdrowego wzrostu – niezbędny do syntezy białek. Dzięki niemu rośliny mają ładny, ciemno zielony kolor, szybko rosną, a plony są wspaniałe.

Azot z fusów kawy uwalniany jest łatwo i szybko, już przy pierwszym podlewaniu.

Wystarczy podsypać łyżkę stołową pod dorosłą roślinę (np krzak pomidora – w donicy czy w ziemi), podlać wodą i podziwiać jak rośnie.  Takie dokarmianie można powtarzać raz na dwa tygodnie lub miesiąc (w zależności od rośliny – samemu trzeba sprawdzić preferencje).

IMG_1884

Moje pomidory stale podsypuję fusami po kawie. Metoda przeze mnie sprawdzona przez wiele sezonów.

Można również podlewać roślinę płynnym, szybko działającym nawozem – po zaparzeniu kawy dla siebie, ponownie przelać fusy wodą i dla pewności by nawóz nie spalił roślin (szczególnie małych) rozcieńczyć trochę wodą (1:1 lub 1 część lury z kawy : 2 części wody). Myślę, że taka kuracja raz na tydzień lub dwa, wystarczy.

Taki nawóz powinien być dobry dla wszystkich warzyw i roślin.

Fusów z kawy lepiej nie stosować jako nawozu do kiełkujących sadzonek.

Fakt 2: Fusy z kawy są ulubieńcami roślin kwaśnolubnych. Fusy z kawy mają kwaśny odczyn (pH 6,2). Jednakże w zależności od kawy, sposobu jej uprawy oraz palenia poziom może się nieznacznie różnić

Rośliny, które lubią glebę kwaśną uwielbiają fusy. Zmieszaj fusy z kawy z glebą (gdzie fusy będą stanowiły 25-35% mieszanki) i możesz podsypywać taką ściółką rośliny kwaśnolubne do głębokości 10-15 cm. Przed przygotowaniem takiej mieszanki warto wysuszyć fusy, bo mają skłonność do pleśnienia.

Dobre m.in. dla: jagód, borówki amerykańskiej, marchwi, azalii, róż, rododendronów, hortensji, a także sprawdzone przeze mnie dla ziemniaków. Przy normalnej domowej konsumpcji kawy mielonej, pod takimi krzewami można wysypywać każdą ilość fusów.

Fakt 3: Fusy z kawy to wspaniały składnik Twojego kompostu. Fusy kawy to również świetne źródło pierwiastów śladowych. Zawsze dobrze wrzucić je do kompostu – wzbogacą Twój kompost azotem, potasem, magnezem i miedzią.

Naprawdę nie ma znaczenia czy masz ogromny ogród czy też Twoje uprawy ograniczają się tylko do paru doniczek, nie wyrzucaj tak dobrego nawozu a rośliny odwdzięczą  się z nawiązką.

Jeżeli nie pijesz kawy mielonej, warto zaprzyjaźnić się z lokalną kawiarnią i prosić o odłożenie do Twojego pojemnika kawowego „urobku” z jednego dnia.

Miejska Farma – aktualności

  1. Papryka rośnie.

Jak widać na załączonym obrazku, od czasu posiania papryki na sam koniec stycznia, czyli przeszło 3 tygodnie temu, roślinki dają sobie radę. Wypuszczają już pierwsze, prawdziwe listki, następujące po liścieniach – liściach zarodkowych. Jedyną wpadką jaką zaliczyły ponad tydzień temu, to nieopatrznie otwarte okno przez pozostałych domowników, co poskutkowało zawianiem roślinek i zmarnowaniem połowy z nich, tej mniejszej i dopiero wznoszącej główki. Jaki z tego wniosek? Uwaga, zimą domownicy mogą stanowić największe zagrożenie dla naszych przyszłych upraw 😉 !

Na miejsce tych zmiarniałych, dorzuciłam kilka nasionek, może szybko wykiełkują.

IMG_3713

2.  Dzielę się nasionami na Wymienniku.

(coś dla Warszawiaków i okolicznych -aków) W najbliższą sobotę, tj. 27 lutego, w Warsztacie przy pl. Konstytucji 4, w godz 11-13.30, wybieram się z moimi nasionkami na Bazarek Wymiennika (co to Wymiennik ==>link). Mam w tej chwili

IMG_3702 przygotowane: jarmuż (własna uprawa), szczypiorek (własna uprawa), bazylia (własna uprawa), nagietki (własna uprawa), papryka ramiro (zebrana przeze mnie z papryk kupionych w sklepie – te które już rosną patrz pkt 1).

Nasiona oczywiście są w torebeczkach mojej produkcji, instrukcję jak wykonać torebki znajdziecie tutaj ==> link

link do informacji o wydarzeniu ==> link

IMG_3708

Postaram się przygotować więcej nasion – dynię hokkaido, kilka odmian pomidorów, goździki ogrodowe, dwie odmiany orlika. Co się uda co się okaże. A tymczasem, do zobaczenia. 🙂

3. Kolejne uprawy w przygotowaniu.

Wiosna za pasem, dlatego planuję już kolejny wysiew. W pierwszej kolejności myślę o bakłażanach i pomidorach, następne plany dopiero w kwietniu – dynie, cukinia, patisony, sałaty, marchew, buraki. Wszystko uzależnione tak naprawdę od aury.

A tymczasem wspomnienia z zeszłorocznych upraw:

 

 

 

 

Skorupki jajek w służbie ogrodowi

 

IMG_2299Szaleni, jak ja, ogrodnicy wiedzą, że skorupki to dobry przyjaciel. Są niezwykle cenne. Składają się z niezbędnego w ogrodzie wapnia oraz ponad dwudziesu innych minerałów – m.in. magnezu, fosforu, krzemu, sodu, potasu, żelaza, siarki. Zamiast wyrzucać skorupki po zrobieniu jajecznicy czy naleśników, warto ponownie wprowadzić je w obieg przyrody (ang. upcycle). Wykorzystywanie wszystkiego z jaja, które mogłoby się stać żywym stworzeniem, to dla mnie okazywanie szacunku dla tej przyszłej istoty. Minerały ze skorupek wracają do przyrody i stają się częścią kręgu życia.

IMG_2305

Jeżeli jesteś weganinem, może poproś o skorupki rodzinę, znajomych czy zaprzyjaźnioną knajpkę.

 

Skorupki zbieram przez cały rok. Zimą mogę zgromadzić większą ilość, szczególnie po Świętach Bożego Narodzenia i Wielkanocnych, kiedy dużo się piecze i gotuje poraw z jajkami. Puste skorupki płuczę wodą i zostawiam do wyschnięcia. Potem mielę je w starym elektrycznym (jeszcze radzieckim 🙂 ) młynku lub po prostu miażdżę na większe kawałki i nawóz gotowy. Ostatnio do rozdrabniania w godzinach wieczorno-nocnych, kiedy wymagana jest cisza, rozdrabniam skorupki zwykłym kamiennym moździeżem, i wychodzi skorupczana kaszka.

Myślę, że ogród jest w stanie przyjąć każdą ilość skorupek.

 

Do czego stosować skorupki jajek w ogrodzie?

 

1. Sproszkowanymi skorupkami podsypywać można rośliny preferujące gleby zasadowe. Ja podsypuję mniej więcej 1/2 łyżeczki co 4 tygodnie pod dużą roślinę.

 

IMG_2317

Sprawdziłam i stosuję pod: kabaczek/cukinię, sałatę, fasolę, groszek cukrowy, jarmuż, brokuły, buraki. Wiem, że można podsypywać drzewa owocowe, a kiedyś

 

eksperymentowałam z podsypaniem winorośli, ale zaprzyjaźnieni ogrodnicy, nie zauważyli żadnej zmiany – pewnie było za mało, bo zaaplikowałam jednorazową operację.

2. Sadząc krzaczki podmidorów, do dołka wsypuję pół łyżeczki sproszkowanych jajek. Trzeba uważać aby nie przewapnować gleby (każda jest przecież inna). Objawem zbyt dużej ilości wapna jest przebarwianie się na żółto przestrzeni pomiędzy żyłkami na liściach.

3. Zmiażdzonymi skorupkami ściółkuję rośliny zasadolubne: kabaczka/cukinię, fasolę, groch. Oprócz tego, że takie skorupki powoli uwalniają minerały do gleby.

4. Skorupki jaj można wrzucić na kompost – odkwaszają go.

5. Wapnowanie gleby, również sproszkowanymi skorupkami zapobiega chorobom grzybowym. Szczególnie polecana czynność gdy w poprzednich latach występowała wśród roślin kapustnych kiła kapuściana. Wapnuje się dołek przed posadzeniem sadzonek. Do wapnowania stosuje się również: mączkę skalną, wapno z glonów, popiół drzewny.

Czytałam również, że skorupki rozrzucone pod roślinami są barierą dla ślimaków, ale po kilkuletniej praktyce nie zauważyłam aby coś to dało. Może sypałam za mało

IMG_2314

Skorupek nie wyrzucamy są wartościowym nawozem mineralnym w naszym ogrodzie !!!

Projekt pled w kwadraty

IMG_2272

Przybyło 18 nowych kwadratów, co oznacza, że jestem na ostatniej prostej.

Po przymiarkach na starym kocu, który jest moim wzorem, stwierdziłam, że rozmiar docelowy to 8 x 12 kwadratów, czyli do planowanych 96 brakuje mi 12 sztuk.

IMG_2274

Pod koniec mojej mozolnej, rozwleczonej w czasie, rocznej pracy – co sprawiało mi największy kłopot? Utrzymanie jednokowej wielkości. Założeniem wykonani mojego pledu było wykorzystanie resztek wełen czy starych swetrów, szalików, dlatego grubość włóczki często była różna. Powodowało to, że jedno kwadraty były większe od innych. Odłożyłam sobie jeden, który jest moim wzorem. ale pomimo tego i tak czasami wielkość jest różna.

IMG_2280

Po wydzierganiu ostatnich sztuk, będzie mnie czekało przedsięwzięcie w postaci łączenia kwadratów, specjalnym szydełkowym ściegiem. Kiedy rozpocznę ten etap, na bieżąco będę przekazywać wieści z frontu.

IMG_2283

Wymiennik czyli bez pieniędzy też można

Dziwnie może wygląda ten tytuł, ale to prawda.

Z ideą funkcjonowania bez ogólnie przyjętych środków płatniczych – pieniędzy, spotkałam się po raz pierwszy podczas wielkiego kryzysu sprzed blisko sześciu lat. Podczas przeglądania internetu natknęłam się na filmik o społeczności greckiego miasteczka, które w obliczu braku gotówki i problemów bankowych potrafiła funkcjonować i zorganizować życie bez pieniędzy.  Ku akceptacji mieszkańców oraz niektórych miejscowych firm, została wprowadzona alternatywna waluta, którą można było płacić za wiele produktów i usług, a pracownicy i firmy mogły być w części wynagradzane w ten sposób. Alternatywna waluta tworzona była w momencie zaistnienia „przysługi”. Nie brały w tym udziału żadne instytucje finansowe. Nie pamiętam jaki był sposób „emisji” alternatywnych pieniędzy, czy były to zapisy prowadzone przez urzędników miejskich, czy po prostu przysługi zapisywane w specjalnym rejestrze mieszkańców, w każdym razie, pomysł ten umożliwił funkcjonowanie bez gotówki miasteczka – z warsztatem samochodowym, kawiarnią czy okolicznymi rolnikami włącznie.

(Osobom zainteresowanym historią podobnych działań, polecam przypadek z 1933 roku z austriackiego miasteczka Wörgl, które chcąc przeciwdziałać wszechobecnemu kryzysowi, wprowadziło alternatywną walutę, niezależną od emitowanego przez banki pieniądza, co następnie  przyczyniło się do rozwoju i spadku bezrobocia. Niestety historia skończyła się dość szybko, po interwencji autriacki instytucji podatkowych.)

Idea bezgotówkowego funkcjonowania wydała mi się niezmiernie interesująca, a wręcz stała się w pewnym momencie moją pasją. Marzyłam o tym, żeby na naszym podwórku udało się zrealizować taki pomysł, i kiedy w pewnym momencie na FB znalazłam informację, że w Warszawie odbędzie się spotkanie grupy inicjującej powstanie społeczności wzajemnych przysług, funkcjonującej bez pieniędzy, byłam niezmiernie ucieszona. I od tamtej pory jestem częścią Wymiennika.

 

https://i0.wp.com/www.radiownet.pl/system/post_gallery_images/images/51775/normal/wymiennik-transparent.png

logo Wymiennika

 

Idea nie jest wcale skomplikowana. Wszystko polega na wzajemnym wykonywaniu przysług na rzecz członków wymiennikowej społeczności, które zapisywane są w rejestrze dostępnym on-line. Przysługi/wymiany zapisywane są w alternatywnej walucie nazwanej Alterki, za które można zrewanżować się za przysługę, kolejnym osobom z grupy. Nie jest konieczna, ale jest możliwa, wzajemna wymiana przysług dwóch osób. Około 2% wartości alterek (po jednym od wykonującego przysługę i przyjmującego) pobierana jest na rzecz pracy społeczności. Za to wynagradzani są animatorzy wymian, organizatorzy bazarków, graficy itd.

Co można znaleźć na wymiennikowej liście ofert? Praktycznie wszystko. Od pomocy w remoncie mieszkania, przez usługi fryzjerskie, naprawy roweru, pomoc w nauce, w przeprowadzce, opiece nad dziećmi, zwierzętami, przekazanie niepotrzebnych sprzętów domowych czy ubrań, aż do ugotowania obiadu, upieczenia ciasta, czy podzielenie się nadwyżką własnych owoców i warzyw.

Alterki powstają w momencie zaistnienia wymiany. Jest to tylko forma zapisu wagi przysługi wykonanej na rzecz drugiej osoby. Alterkowa waluta nie ulega dewaluacji. Nie ma formy oprocentowanego kredytu. Nawet jeśli nie masz nic, co mógłbyś komuś ofiarować, zawsze możesz pomóc w sprzątaniu mieszkania czy wyprowadzić psa – i przysługa wykonana.

Poza tym bezcenną wartością dodaną Wymiennika jest poznawanie nowych osób, zacieśnianie więzi lokalnych, nawiązywanie przyjaźni, a nawet pojawianie się miłości. Pomimo tego, że Wymiennik został zainicjowany w Warszawie, w tej chwili nie jest ograniczony tylko do stolicy. Zdarzają się wymiany międzymiastowe. CrazyLittlePolka. bardzo lubi takie społeczne inicjatywy i goraco je poleca. Czuwaj.

Link do strony Wymiennika